środa, 30 lipca 2014

Rozdział 10 "Skłócona para"

Przypominam, że dialogi pisane kursywą oznaczają, że bohaterowie porozumiewają się po angielsku! Proszę, nie zapominajcie o tym :)

*

- Dobrze dziewczynki, popływajcie trochę z deską do miejsca, w którym dotykacie jeszcze dna, a ja pójdę do reszty klasy.
Violetta skinęła głową, a ja wzruszyłam ramionami. Mnie to było obojętne. Popłynęłam pierwsza. Niestety, trochę się rozpędziłam i kiedy chciałam stanąć, by odwrócić się w drugą stronę poczułam, że nie sięgam dna. Rzuciłam fioletowłosej poddenerwowane spojrzenie przez ramię.
- Potrzebujesz pomocy?
Lysander tak mnie zaskoczył, że gdyby mnie nie złapał ześlizgnęłabym się z deski. Spojrzałam się na niego z wdzięcznością.
- Jeśli to nie kłopot, to podprowadź mnie kawałek, proszę. Mniej więcej do tego słupa. - Skinęłam głową na metalowy pręt.
- To żaden problem. - Zapewnił.
Pomógł mi podpłynąć do miejsca, gdzie mogłam oprzeć stopy o dno.
- Dziękuję. - Mruknęłam nieco zmieszana.
- Nie ma za co.
Uśmiechnął się przyjaźnie, po czym odpłynął w stronę Kastiela i Cerise, którzy właśnie się o coś sprzeczali. Na moją twarz wpłynął rozbawiony uśmiech. Pomyślałam wtedy, że ta dwójka naprawdę dobrze się dogaduje, choć pewnie żadne z nich się do tego nie przyzna.
Basen w końcu się skończył, więc wszyscy udali się do szatni. Później autobus szkolny zawiózł nas do szkoły. Mokre rzeczy mogliśmy wywiesić w pustej sali bez konkretnego przeznaczenia. Gdy już to zrobiłam razem z brunetką zmierzałam do sali, w której miałyśmy mieć matematykę, wtedy jednak wpadła na nas złotooka dziewczyna. Miała piękne, śnieżnobiałe włosy sięgające kolan, długie kozaki i ładną sukienkę stylizowaną na mundurek szkolny.
- Patrzcie, jak chodzicie! - Syknęła.
- Hej, to Ty biegłaś na oślep! - Odparowała błękitnooka.
- Wina leży po obu stronach. - Wtrąciłam się. - Przepraszamy, powinnyśmy bardziej uważać. Wszystko w porządku?
- Tak. Przepraszam, masz rację. - Westchnęła. - To też moja wina. To przez to... - Głos się jej załamał, a oczy zaszły łzami.
Spojrzałam się znacząco na moją przyjaciółkę. Ona nie nadawała się do pocieszania innych. Ta od razu zrozumiała, skinęła krótko głową i poszła przodem. Ja zaś położyłam rękę na ramieniu dziewczyny w pocieszającym geście.
- Chcesz porozmawiać?
- Tak. - Chlipnęła.
Poprowadziłam ją do pustej sali i posadziłam na krześle.
- Moje imię to Marcelle. - Uśmiechnęłam się przyjaźnie. - Jak brzmi twoje?
- Rozalia.
- W takim razie, Rozalio, co się stało?
Białowłosa pokrótce opowiedziała mi o swojej miłości i ich ostatniej sprzeczce. Zaciskała nerwowo palce na materiale sukienki nie spoglądając mi w oczy, póki nie skończyła. Potem wlepiła we mnie swoje oczęta godne nagrody nobla w dziedzinie niewinnych i pokrzywdzonych przez los.
- Myślę, że nie okazuje Ci swoich uczuć, bo nie wie, jak powinien je wyrazić. - Powiedziałam w końcu widząc, że czeka na moją opinię. - Powinnaś z nim o tym porozmawiać.
- Nie. Nie tym razem. - Pokręciła szybko głową. - Zawsze to ja pierwsza wyciągam rękę. Ale dziękuję, że mnie wysłuchałaś. Trochę mi lepiej.
- Jeśli będziesz jeszcze potrzebowała się zwierzyć, chętnie Ci pomogę. - Zapewniłam.
- Och! - Zakrzyknęła zaskoczona. - Przyszedł pod szkołę!
Odwróciłam się w stronę okna i ujrzałam wysokiego bruneta stojącego na dziedzińcu. Wyglądał na niepewnego i zdenerwowanego. Przeniosłam swoje spojrzenie na dziewczynę.
- I co teraz? - Zapytałam. - Jeśli Ty nie chcesz z nim porozmawiać, ja mogę to zrobić. Posłużę Ci za pośrednika. - Zaproponowałam.
- Naprawdę? Dziękuję. - Uścisnęła mnie.
- Dobrze, to idę.
Wyszłam z sali i skierowałam się do wyjścia z budynku. Na ławce siedział Kastiel z Lysandrem, byli jednak zbyt zajęci, by mnie dostrzec. Co ciekawe, nigdzie nie widziałam Cerise. Odgoniłam jednak rozpraszające mnie myśli o podeszłam bezpośrednio do chłopaka Rozali.
- Witaj. Jestem Marcelle, koleżanka Rozalii.
- Witaj. Widziałaś ją może?
- Tak, jednak ona nie chce z tobą rozmawiać. Twierdzi, że nie okazujesz jej swoich uczuć. - Uważnie obserwowałam jego twarz.
- Tak, ja... - Zawahał się. - Nie wiem, co powinienem zrobić. - Westchnął.
- Okazywanie uczuć nie jest łatwe, ale bardzo ważne. Jeśli nie potrafisz bezpośrednio powiedzieć jej, że ją kochasz, udowadniaj jej swoją miłość w inny sposób. Gdy jesteście razem trzymaj ją za rękę, przytulaj ją często, napisz czasami smsa. Te proste, małe rzeczy dają dużo radości. - Uśmiechnęłam się zachęcająco. - Ale najpierw musimy przekonać Rozalię, żeby do Ciebie wyszła. Masz już jakiś pomysł?
- Niestety nie.
- Postaram się coś wymyślić, ale Ty też pomyśl. - Spojrzałam się na zegarek. - Muszę już iść, zaraz mam lekcje. Przyjdę na następnej przerwie, za czterdzieści pięć minut. Wciąż tu będziesz, czy zamierzasz wrócić do sklepu?
- Nie pójdę stąd, dopóki nie porozmawiam z Rozalią. - Odparł. - Dziś nie otworzyłem sklepu. - Dodał ponownie wzdychając.
- W takim razie do następnego spotkania...
- Leo. Mam na imię Leo.
- Do zobaczenia później, Leo.
Odeszłam kierując się w stronę budynku szkoły. W trakcie lekcji wpadłam na pewien pomysł. Gdy klasa wyszła na przerwę ja zostałam w swojej ławce i wyciągnęłam swój notes. Z tyłu zawsze miałam kilka ozdobnych kartek i kopert listowych. Swoją drogą, bardzo lubiłam pisać listy. Szkoda, że wyszły z mody. Pochyliłam się więc nad kremową kartką z piórem w ręce i rozmyślałam nad wierszem, który Leo mógłby podarować swojej dziewczynie. Wtedy też do sali wszedł Lysander. W pierwszej chwili przystanął zaskoczony moją obecnością w pomieszczeniu.
- Nie odrobiłaś pracy domowej? - Spytał.
- Nie, skąd. Staram się wymyślić wiersz, który twój brat mógłby podarować Rozali.
- Leo? - Zdumiał się. - Znasz mojego brata?
- Wpadłam dziś po basenie na zapłakaną Rozalię. Ona powiedziała mi, kim jest i o ich sprzeczce. Zaś Leo przyszedł pod szkołę chcąc porozmawiać ze swoją dziewczyną, tyle że ona nie ma ochoty się z nim spotkać. Teraz staram się im pomóc. - Wyjaśniłam. - Pomyślałam, że wiersz to niegłupi pomysł. Choć to nieco przestarzała forma przeprosin. - Uśmiechnęłam się
- Pomogę Ci. - Zaoferował podsuwając sobie krzesło.
Po kilku minutach krótki poemat było gotowy.
- Dziękuję. - Schowałam pióro i mój notatnik do torby. - Teraz pójdę spotkać się z Leo.
- Cieszę się, że są jeszcze dziewczyny, które nie myślą tylko o sobie. - Oznajmił znienacka.
- Mówisz o Amber? - Spytałam z rozbawieniem.
- Między innymi. - Zaśmiał się.
Szybko pożegnałam się z chłopakiem i poszłam na spotkanie z jego bratem. Po krótkiej wymianie zdań doszliśmy do wniosku, że ostatecznie i tak ja muszę wręczyć list Rozali, bo chłopak nie może wejść na teren szkoły nie będąc jej uczniem. Zanim jednak poszłam Leo dał mi również bukiet białych róż mówiąc, że to ulubione kwiaty jego dziewczyny. Pochwaliłam jego tok myślenia i z ów fantami udałam się na poszukiwania białowłosej. Znalazłam ją na klatce schodowej.
- To od twojego chłopaka. - Powiedziałam podając dziewczynie obie rzeczy. - Wiesz, on naprawdę się stara. Może jest nieco nieporadny w przekazywaniu swoich uczuć, ale widać, że bardzo mu na tobie zależy. Mam nadzieję, że między wami się ułoży.
Dziewczyna wzruszona kiwnęła tylko głową zabierając się za otwieranie koperty. Chwilę później, gdy stałam już pod salą razem z moją przyjaciółką, widziałam złotooką pędzącą w stronę szkolnej bramy z szerokim uśmiechem na ustach.

poniedziałek, 28 lipca 2014

Rozdział 9 "Rewanż"

Rozdział dedykuję Miriam :)
I jeszcze jedno: czytasz? Komentuj!
Ja już znam zakończenie i wcale nie muszę go opublikować, a napisanie kilku zdań w formie opinii nie jest ciężką pracą. Co więcej, to dla mnie wsparcie ze strony czytelnika. Mogę też się poprawić, jeśli ktoś szczerze skrytykuje moje opowiadanie. W ten sposób również udowodnicie mi, że czytacie moje opowiadanie, a nie, że to tylko przypadkowe wejścia.
Dziękuję za uwagę, zapraszam do czytania :)


*

Kiedy zabrzmiał dzwonek obwieszający koniec ostatniej dla naszej klasy lekcji, wszyscy tłumnie skierowali się do wyjścia. Razem z Cerise opuściłyśmy budynek szkoły i ruszyłyśmy ku bramie. Zwykle nie znikałyśmy zaraz po lekcjach, tego dnia miałyśmy jednak plany. Byłyśmy już w parku, gdy nagle znikąd pojawiła się Amber ze swoją świtą.
- Jesteście zadowolone? - Warknęła blondynka. - Przez was zostałam zawieszona! Przez następny miesiąc nie będę chodziła do szkoły!
- Nie zwalaj na nas winy za swoje czyny. - Odpowiedziałam spokojnie.
- Ty. - Syknęła jadowicie. - Zapłacisz mi za to!
Podniosła rękę chcąc mnie uderzyć. Ale moja przyjaciółka była szybsza. Chwyciła jej nadgarstek i szarpnęła, wskutek czego Amber uderzyła plecami o najbliższe drzewo. Zaraz w odsieczy rzuciły się na nas jej koleżanki, ale one również nie zdążyły nic zrobić. Brunetka podcięła im nogi, przez co obie dziewczyny skończyły na ziemi. Potem uniknęła nadlatującej pięści miss plastiku, ponownie chwyciła jej nadgarstek i powaliła na ziemię.
- No słoneczko, coś Ci nie wyszło. - Podsumowała moja rozbawiona towarzyszka. - Wiesz, zanim kogoś napadniesz, to najpierw się upewnij, czy Ci nie odda.
Spojrzała się na mnie i nie widząc sprzeciwu z mojej strony uśmiechnęła się szeroko. Ja tylko wzruszyłam ramionami i ignorując wściekłe spojrzenia naszych niedoszłych katów wróciłyśmy do domu. Tam zostawiłyśmy książki biorąc tylko najpotrzebniejsze rzeczy, błękitnooka się przebrała, po czym podjechałyśmy autobusem pod sportowe liceum. Idealnie w momencie, kiedy powietrze przeciął znajomy dźwięk dzwonka. Ledwo przeszłyśmy przez bramę, gdy przez szkolne drzwi wyszedł nie kto inny, jak Dajan w otoczeniu kolegów. Kiedy nas zobaczył zatrzymał się zaskoczony, a potem z szerokim uśmiechem powiedział coś do znajomych i podszedł do nas.
- Cześć Cerise! Co tam u Ciebie?
- Wszystko w porządku. - Wyszczerzyła się. - To Marcelle, moja przyjaciółka.
- Miło mi.
- Tak, mi też. - On również wygiął swoje wargi w szerokim uśmiechu. - Co tu robicie?
- Wpadłyśmy Cię odwiedzić. - Odparła brunetka. - Poza tym musimy dokończyć nasz mecz! Nie może pozostać taki nierozstrzygnięty.
- Co prawda, to prawda. - Zaśmiał się. - Poczekacie tu chwilę? Pójdę tylko po torbę i możemy pójść na boisko, które jest tu niedaleko.
- Pewnie.
Kilka minut później Cerise i Dajan biegali po betonowej nawierzchni w jedną, to drugą stronę walcząc o pomarańczową piłkę. Ja liczyłam punkty. Wtedy też ktoś się do mnie dosiadł. Spojrzałam się na ów osobę, by po chwili obdarzyć ją lekkim uśmiechem.
- Witaj Jade. Co Cię tu sprowadza?
- Cześć. Wracałem ze szkoły, kiedy zobaczyłem, że Dajan z kimś gra. - Odparł. - Chciałem podejść i pogadać, gdy skończą, ale zauważyłem Ciebie. A Ty?
- Ta dziewczyna to moja przyjaciółka. - Skinęłam głową na brunetkę, która właśnie zdobyła dwa punkty. - Chciała odwiedzić Dajana, więc przyjechałam z nią. Znają się z klubu koszykówki. - Zanotowałam w myślach zmianę w wyniku.
- Wiesz, niedaleko jest też moje liceum.
- Wiem, Cerise mi powiedziała. - Uśmiechnęłam się z rozbawieniem. - Chcieli jak najszybciej zagrać, więc nie miałam jak podejść pod twoją szkołę.
- Rozumiem. - Odwzajemnił uśmiech. - Ale najważniejsze, że się spotkaliśmy. Jak tam klub ogrodników? Wszystko w porządku?
- Tak. Tylko że teraz tylko ja tam regularnie zaglądam. Iris tylko dostarcza nasiona, a ten chłopak, który też należał do klubu, przeniósł się do innej szkoły.
- A więc to tak. - Zamyślił się. - Wpadnę w przyszłym tygodniu.
- Dobrze.
Rozmawialiśmy jeszcze jakiś czas, dopóki Cerise i Dajan nie opadli wymęczeni obok nas. Ostatecznie ich dogrywka skończyła się ponownym remisem, ale że byli już zbyt zmęczeni, by kontynuować, obiecali sobie kolejny rewanż. We czwórkę pospacerowaliśmy trochę po okolicy, a około osiemnastej chłopcy odprowadzili nas na przystanek. Na pożegnanie pomachałyśmy im przez szybę. Pół godziny później wysiadłyśmy z autobusu i skierowałyśmy się do domu.
- Dostaniemy burę. - Stwierdziła brunetka widząc światło palące się z kuchni. - W końcu nie pojawiłyśmy się na obiedzie. - Westchnęła.
- Nie będzie tak źle.
Właścicielka rzeczywiście była niezadowolona, ale po krótkim kazaniu i zjedzeniu odgrzanego posiłku puściła nas do pokoju. Błękitnooka od razu poszła do łazienki, a ja zabrałam się za lekcje. Gdy wróciła padła na łóżko ani myśląc o szkolnych obowiązkach. Niespodziewanie mój telefon zaczął dzwonić. Zaskoczona wyciągnęłam urządzenie z torby i spojrzałam na wyświetlacz. Zmarszczyłam brwi widząc osobę, która usiłowała się ze mną skontaktować.
- To z domu. - Powiedziałam tylko widząc pytające spojrzenie przyjaciółki. - Słucham?
- Witaj Marcelle. - Odezwał się ojciec po drugiej stronie słuchawki. - Chciałbym z Tobą porozmawiać. Chodzi o Victora.
- Co z nim? - Poczułam, jak włosy jeżą mi się na karku.
- Jak wiesz, wyjechał z Anglii jakiś czas temu, żeby przygotować się do objęcia stanowiska po ojcu, kiedy ten już przejdzie na emeryturę. Kilka dni temu ojciec do niego zadzwonił i powiadomił o jego zaręczynach z Severine. Od tamtego czasu nie daje znaku życia.
- Zaręczynach? - Powtórzyłam czując, jak zalewa mnie fala gniewu. - Żartujesz sobie ze mnie? Dobrze wiesz, że on jej nie kocha i nie chce z nią być!
- Doskonale o tym wiem. - Odparł spokojnie mój ojciec. - I wiem, że chcesz dla niego jak najlepiej. Dlatego mam dla Ciebie propozycję.
W milczeniu wysłuchałam tego, co ojciec miał mi do powiedzenia. Nie słysząc odpowiedzi z mojej strony powiedział tylko, że da mi czas do namysłu, po czym się rozłączył. Zaciskając usta w wąską linię nie ruszałam się jeszcze przez chwilę. Dopiero, kiedy Cerise zaniepokoiła się moim bezruchem, odłożyłam telefon na biurko i wzięłam głęboki wdech. Spojrzałam się na moją przyjaciółkę, która już wyraźnie zdenerwowana moim zachowaniem usiadła spięta na łóżku.
- Co się dzieje? - Zapytała.
- Jest źle. - Odpowiedziałam. - Victor, wbrew swojej woli, został zaręczony z Severine. Od kiedy się o tym dowiedział nikt nic nie wie na temat jego pobytu.
- O cholera. - Brunetka spochmurniała na twarzy. - Musimy coś zrobić. Tylko co?
- Ojciec złożył mi pewną propozycję. - Odparłam w zamyśleniu wyglądając za okno. - Ale najpierw muszę ją dokładnie przemyśleć, zanim Ci o niej powiem.
- W porządku. - Westchnęła. - Daj znać, jak już coś wymyślisz.
*
Poniedziałek. Razem z błękitnooką stałyśmy przed wejściem na basen czekając na resztę. Cały czas męczyła mnie ta sprawa z Victorem. Razem z Cerise usiłowałyśmy skontaktować się z nim przez cały weekend, ale przepadł, jak kamień w wodę. Byłam tak rozkojarzona, że brunetka musiała cały czas mnie pilnować, bym nie zgubiła się gdzieś po drodze. Moje myśli zajęło jednak co innego, kiedy już w stroju kąpielowym stałam razem zresztą klasy w pobliżu wgłębienia zapełnionego chlorowaną wodą.
- No dobrze, młodzieży! - Nauczyciel entuzjastycznie klasnął w dłonie. - Mam na imię Borys i będę odpowiedzialny za was w czasie zajęć na basenie. Zacznijmy od tego, które z was nie umie pływać? - Obrzucił naszą grupę badawczym spojrzeniem.
Zerknęłam nerwowo na przyjaciółkę. Ta tylko uśmiechnęła się pokrzepiająco. Westchnęłam zrezygnowana, nieco niezadowolona, że tylko ja z całego towarzystwa nie posiadam tej, jak się okazuje, powszechnej umiejętności.
- Ja, proszę pana. - Odezwałam się.
- To nic takiego, szybko się nauczysz. - Zapewnił mnie tryskając energią. - Ktoś jeszcze?
- J-ja. - Odezwała się nieśmiało Violetta.
W duchu odetchnęłam z ulgą. Jednak nie będę sama.
- Czy to wszyscy? - Zrobił krótką pauzę. - Dobrze. W takim razie pozostali mają przepłynąć dziesięć basenów, a panie zapraszam na tor pierwszy.

niedziela, 27 lipca 2014

Rozdział 8 "Bransoletka"

Witajcie drodzy czytelnicy! Bardzo przepraszam was za zwłokę, rozdział miał być wczoraj, ale z pewnych powodów osobistych nie byłam w stanie go wstawić. Jednak następny, czyli dziewiąty, będzie już jutro. Dziękuję za uwagę i zapraszam do czytania.

*

- Jest! - Zawołałam podekscytowana trzymając znalezisko w dłoni.
- Co masz?
- Bransoletkę.
Przyglądałyśmy się jej chwilę w milczeniu. Złotą obręcz zdobiły trzy turkusowe perły. Biżuteria kojarzyła mi się z kimś, kogo już znałam, ale moje rozmyślania przerwał głośny stukot obcasów na korytarzu. Cerise zareagowała pierwsza. Pchnęła mnie w stronę szafek i zmusiła, bym kucnęła chowając się jednocześnie za jasnobrązowym fotelem. Sama padła na ziemię za sofą i błyskawicznie wyciągnęła telefon. Napisała krótką wiadomość. Chwilę później w zamku zgrzytnął klucz i do pomieszczenia dotarły charakterystyczne dźwięki ze szkolnego korytarza. Nim jednak ktokolwiek zdążył wejść do pomieszczenia z zewnątrz dobiegł nas krzyk. Osoba stojąca w drzwiach zaklęła cicho pod nosem i zamknęła drzwi oddalając się od pokoju nauczycielskiego. Po tym w ekspresowym tempie opuściłyśmy miejsce, gdzie zwykle nauczyciele spędzali wolne przerwy i okienka, czym prędzej udając się na dziedziniec.
Po krótkim rozeznaniu okazało się, że w trakcie wojny na balony z wodą „ktoś” trafił w miss naszej szkoły. Makijaż obficie spływał z twarzy blondynki brudząc jej drogą bluzkę. Jej obstawa rozpaczliwie próbowała to naprawić, ale na nic się to zdało. Gruba warstwa pudru, podkładu i całej reszty bez wysiłku pokonywała nawilżane chusteczki do demakijażu. Cerise parsknęła śmiechem i pokazała uniesiony kciuk szkolnemu buntownikowi, który w odpowiedzi uśmiechnął się niewinnie. Kiedy tłum w końcu się rozszedł razem z brunetką podeszłyśmy do czerwonowłosego diabła.
- Kto ją trafił? - Zapytała.
- Jakiś kurdupel. - Wzruszył ramionami. - Gdybyś widziała biedaka, gdy na niego krzyczała. Wyglądał, jakby widział upiora.
- To poniekąd prawda. - Odparła błękitnooka.
- Jak widzę, to Tobie zawdzięczamy nienakrycie nas w pokoju nauczycielskim. - Zwróciłam się do chłopaka. - Dziękuję.
Ten w odpowiedzi tylko wzruszył ramionami. Wiedziałam, że nie zrobił tego dla mnie, ani nawet dla mojej towarzyszki, tylko wykorzystał okazję jako pretekst do wywołania większego zamieszania, ale i tak byłam mu wdzięczna.
- Pójdę spotkać się z Natanielem. Mam podejrzanego i muszę to z nim skonsultować. - Oznajmiłam. - Nie rób nic głupiego. - Dodałam wbijając swoje spojrzenie w moją przyjaciółkę.
- Dobra, postaram się. - Przewróciła oczami.
Pokręciłam głową i wróciłam do budynku. Głównego gospodarza zauważyłam w momencie, kiedy uspokajał rozhisteryzowaną siostrę. Byłam w pełni świadoma, że są rodzeństwem, ale wciąż było to dla mnie trudne do pojęcia. Gdy w końcu blondyn zostawił dziewczynę i skierował się do pokoju gospodarzy szybkim krokiem podążyłam za nim. Weszłam do pomieszczenia zaraz za nim i przekręciłam klucz w drzwiach, by nikt nam nie przeszkadzał. Chłopak spojrzał się na mnie zdumiony.
- Gdyby ktoś tu wszedł i usłyszał, o czym rozmawiamy, to nie skończyłoby się dobrze. Nie sądzisz? - Kiedy skinął głową wyciągnęłam z kieszeni biżuterię. - Znalazłam to w pokoju gospodarzy. Poznajesz może?
- Jakbym już ją widział. - Zmarszczył brwi.
- Powiedziałabym, że na pewno. Należy do Amber.
- Skąd...?
- Na początku też nie wiedziałam, skąd ją kojarzę. Wtedy jednak przypomniałam sobie nasze pierwsze spotkanie z twoją siostrą. Machała ręką, pragnąc w ten sposób podkreślić wagę swoich słów, jednak właśnie dlatego zapamiętałam tą bransoletkę. - Spojrzałam się prosto w jego złote tęczówki. - Co zamierzasz z tym zrobić, główny gospodarzu?
Dałam wyraźny nacisk na jego szkolny status. Chciałam mu dać tym do zrozumienia, że nie mógł przedkładać swoich uczuć do siostry nad swoje obowiązki. Spochmurniał. Bez słowa podałam chłopakowi przedmiot i wycofałam się do drzwi.
- Mam nadzieję, że się na Tobie nie zawiodę. - Powiedziałam, po czym opuściłam pokój.
Na następnej długiej przerwie postanowiłam przejść się do biblioteki. Cisza, jaka tam panowała. Zapach, jaki się tam unosił. Widok regałów uginających się pod ciężarem obszernych ksiąg. To wszystko wprawiało mnie w melancholijny nastrój. Moja ukochana Anglia. Tak ciężko było mi się z nią rozstać.
Nie uszłam jednak nawet dwóch kroków, jak omal nie zaliczyłam widowiskowej gleby potykając się o ciemnozielony zeszyt leżący na ziemi. Podniosłam przedmiot i przyjrzałam mu się uważnie. Byłam pewna, że już go widziałam. Przed oczami stanął mi widok Lysandra siedzącego w szkolnym ogrodzie i pochylającego się nad swoich notatnikiem. Musiał go zgubić. Po oględzinach zasobów bibliotecznych w końcu zdecydowałam się „Makbeta”.
Opuszczając bibliotekę zerknęłam na zegarek. Miałam jeszcze dużo czasu, postanowiłam więc pójść do klubu ogrodników. Choć biblioteka wydawała się być idealnym miejscem do czytania, zdecydowanie preferowałam przebywanie w zaciszu na świeżym powietrzu.
Nikogo nie zastałam, co przyjęłam z zadowoleniem. Mogłam w spokoju zagłębić się w historię napisaną przez Williama Shakespeara. Jednak nie na długo. Ledwie skończyłam pierwszy Akt, kiedy do ogrodu wszedł nikt inny, jak właściciel zagubionego notatnika.
- Witaj ponownie. - Odezwałam się wyrywając chłopaka z zamyślenia.
- Witaj. - Chłopak rozglądał się uważnie dookoła.
- Szukasz może tego? - Wyciągnęłam zeszyt z ciemnozieloną okładką. - Znalazłam go w bibliotece. Miałam zamiar Ci go oddać przy najbliższym spotkaniu.
- Dziękuję. - Odebrał swoją własność. - Przeczytałaś go?
- Nie. Z zasady nie czytam cudzych rzeczy. Dlaczego pytasz?
- Cieszę się, że uszanowałaś moją prywatność. - Usiadł obok mnie i zerknął na książkę, którą trzymałam w rękach. - Makbet?
- Tak. - Przymknęłam oczy przywołując wspomnienia. - Lubię ją. Opowiada o żądzy władzy, tak obecnej w dzisiejszych czasach, do której ludzie podążają po trupach. Czasy są inne, poglądy się zmieniły, a ludzie wciąż pozostają tacy sami. - Uśmiechnęłam się smutno. - Tacy sami. - Powtórzyłam szeptem niemal tak cichym, jak szelest liści poruszanych na wietrze. Wzdrygnęłam się zaskoczona, kiedy ciszę przeszył charakterystyczny dźwięk dzwonka. - Już tak późno? Musimy się pospieszyć, jeśli chcemy zdążyć na lekcje.
- Masz rację. Chodźmy.
Lysander pierwszy był na nogach i podał mi rękę, żeby pomóc mi wstać. Skorzystałam z pomocy. Rozdzieliliśmy się jednak na szkolnym korytarzu. Miałam już wejść do klasy, kiedy dostrzegłam, jak coś wystaje zza szafek. Wiedziona instynktem wyciągnęłam ów rzecz. Moim oczom ukazała się beżowa koperta ze sprawdzianami. Zamrugałam zaskoczona. To tu je ukryła.
- Cóż, czasami lepiej ukryć coś na wierzchu. - Mruknęłam.
Złapałam Nataniela przed klasą i wręczyłam mu znalezisko.
- Jesteś niesamowita! - Zakrzyknął chłopak. - Dziękuję Ci bardzo, Marcelle! Jestem twoim dłużnikiem! - Dodał uśmiechając się z ulgą.
- Co zamierzasz?
- Odłożę je do pokoju nauczycielskiego w inne miejsce, niż tam, gdzie pierwotnie były przechowywane. Pomyślą, że ktoś je po prostu przełożył.
- A co z Amber? To nie może jej ujść na sucho.
- Wymyślę coś, za co zostanie zawieszona.
- Jeśli uważasz, że taka kara jest wystarczająca. - Zerknęłam na drzwi. - Pójdę już.
Odwróciłam się i szybko weszłam do klasy. Przeprosiłam za spóźnienie i usiadłam na swoim miejscu. Pan Frazowski w końcu poskromił klasę i zaczął rozdawać uczniom kartki.
- Od jutra zamiast w-f'u, będziecie mieli baseny, do końca roku. Musicie przynieść podpisane zgody na poniedziałek. Nie zapomnijcie, to ważne. - Rozległy się jęki niezadowolenia. - To odgórne polecenie od dyrektorki. Basen jest obowiązkowy. - Dodał, jakby chciał się obronić przed pełnymi wyrzutu spojrzeniami.

- Nie wiem, w czym rzecz. - Odezwała się Cerise. - Basen to fajna sprawa. - Uśmiechnęła się szeroko chowając kartkę do torby.

czwartek, 24 lipca 2014

Rozdział 7 "Klucz"

Rozdział dedykuję Natalii M. Cieszę się, że moje opowiadanie wciąż Ci się nie znudziło :)

*

Piątek. To słowo powtarzane było na każdym kroku. Licealiści przechadzający się po szkolnym korytarzu dyskutowali zawzięcie o swoich planach. Ja i Cerise miałyśmy już pewien zarys, dlatego stałyśmy pod klasą i obserwowałyśmy mijający nas tłum. Czekałyśmy na pierwszą lekcję, jaką była historia.
- Hej dziewczyny. - Podeszła do nas Iris. - Słyszałyście?
- O czym? - Zapytała brunetka unosząc pytająco brwi.
- Ktoś pomazał Amber szafkę czerwonym sprayem i zaginęły sprawdziany. - Odpowiedziała. - Dyrektorka jest wściekła. A wszystko odbiło się na Natanielu, bo on jako jedyny z uczniów posiada klucze do pokoju nauczycielskiego.
- To oznacza, że testy będą odwołane? - Zapytała moja przyjaciółka jednocześnie uśmiechając się z satysfakcją na wzmiankę o szafce.
- Cerise. - Spojrzałam na nią z dezaprobatą, po czym zwróciłam swoje spojrzenie na rudowłosą. - Wiesz coś więcej na ten temat?
- Nie. Przykro mi.
- W porządku. Dzięki.
Zamyśliłam się. Zastanawiałam się, kto mógł ukraść sprawdziany.
- Chcesz je znaleźć, prawda? - Jęknęła błękitnooka.
- Owszem. A Ty mi pomożesz. - Uśmiechnęłam się. To nie był wesoły uśmiech.
- Jasne. Tylko już się tak nie uśmiechaj. - Wzdrygnęła się.
Skinęłam głową, po czym zaczęłam wypatrywać blond czupryny Nataniela. Nie odnalazłam jednak jego osoby na korytarzu. Zerknęłam na zegarek na lewym nadgarstku. Miałyśmy jeszcze dziesięć minut. Poprawiłam torbę na ramieniu i ruszyłam w stronę gabinetu gospodarza. Brunetka bez słowa powlekła się za mną. Znalazłam go, cóż za zaskoczenie, w pokoju gospodarzy. Siedział zgarbiony przy swoim biurku opierając czoło na splecionych palcach.. Na jego prawym ramieniu leżała dłoń Melanii w geście pocieszenia. Choć uśmiechnęła się do nas uprzejmie, przez jej oczy przebijała wyraźna irytacja.
- Podnieś głowę, Natanielu. - Odezwałam się podchodząc do biurka. - Przyszłyśmy Ci pomóc odnaleźć zaginione sprawdziany.
- I jak chcesz je znaleźć? - Zapytał strącając dłoń szatynki i opierając się o oparcie obrotowego krzesła. - Wiesz chociaż, kto za tym stoi?
- Nie. Ale się dowiem. - Odparłam spokojnie. - Domyślasz się, kto mógł to zrobić?
- Nie wiem. - Pokręcił głową, rzucając ukradkowe spojrzenie Melanii, która odeszła do swojego biurka. - Nigdy wcześniej nie zgubiłem kluczy.
Patrzył prosto w moje oczy. Chciał przypomnieć mi wczorajsze wydarzenia. Chodziło mu o klucze, które zwędził nasz szkolny buntownik.
- Kiedy zauważyłeś ich brak? - Spytałam.
- Dziś rano.
- Czyli wczoraj wieczorem jeszcze były?
- Tak. - Przyznał z wahaniem. Teraz i on wiedział, że to nie mógł być Kastiel.
- Dobrze. Wobec tego pójdziemy ich poszukać. - Skierowałam się do drzwi. - Później chciałabym jeszcze z Tobą porozmawiać, Natanielu. - Rzuciłam wychodząc z pomieszczenia.
Gdy wyszłyśmy na korytarz Cerise chichotała cicho pod nosem. Spojrzałam się na nią z uniesionymi brwiami. Nie rozumiałam, co ją tak bawiło. Zwłaszcza, że jeszcze chwilę temu niechętnie podążała za mną ze świadomością, co planuję.
- Melania wyglądała, jakby chciała Cię zasztyletować. - Oznajmiła. - Zwłaszcza, kiedy wychodząc powiedziałaś, że chciałabyś jeszcze porozmawiać z Natanielem, a on spalił cegłę słysząc, kiedy wymówiłaś jego imię. - Jej wargi rozciągnęły się w szerokim uśmiechu.
- Zazdrość to rzecz naturalna, ale czasami trzeba po prostu odpuścić. - Mruknęłam.
Nie miałyśmy już czasu, musiałyśmy lecieć na lekcje. Jednak od razu na pierwszej długiej przerwie wyruszyłyśmy na poszukiwania zaginionych kluczy. Dokładnie przeszukałyśmy cały korytarz i dziedziniec. Kastiel z rozbawieniem obserwował nasze poczynania, jednak się nie wtrącał. Wyraźnie bawiło go, jak biegamy w tą i z powrotem. W końcu Cerise padła zmęczona na ławkę obok niego.
- Wybacz Marcelle, ale nie mam już siły szukać tego cholernego klucza.
- Klucza? - Brwi chłopaka poszybowały w górę.
- Tak. Od pokoju nauczycielskiego. Nataniel je zgubił, a później zaginęły sprawdziany i on został oskarżony o ich zniknięcie. - Odpowiedziałam. - Znalazłeś jakieś, poza tymi, które już wiemy, że masz?
- Nie. Sprawdziany mnie nie obchodzą, więc nie mam żadnego celu w ich zniknięciu.
- Nie podejrzewałam Cię. - Westchnęłam. - Dobra, dalej poszukam sama.
Odwróciłam się i przygryzając wargę w zamyśleniu udałam się do klubu ogrodników, żeby móc w spokoju pomyśleć. Zastanawiałam się, gdzie mogły być. Spochmurniałam na myśl, że złodziej mógłby trzymać je cały czas przy sobie.
Na miejscu zaskoczona dostrzegłam białowłosego chłopaka, którego poznałam wczoraj. Wokalista z zespołu Kastiela. Siedział na murku otoczony masą roślin pochylając się nad notatnikiem, który trzymał na kolanach.
- Witaj. - Przywitałam się.
- Witaj. - Podniósł swoje spojrzenie na moją osobę. - Co Cię tu sprowadza?
- Poszukiwania zaginionego klucza. Poza tym należę do klubu ogrodników, także będę tu częstym gościem. - Odparłam. - Piszesz piosenkę?
- Tak. - Uniósł brwi. - Chodzi o klucz do pokoju gospodarzy?
- Owszem. Widziałeś go?
- Znalazłem jakiś pod tą doniczką. - Wskazał na jedną z roślin. - Nie wiem, czy to ten, ale zawsze możesz sprawdzić.
- Dziękuję. - Zmarszczyłam brwi w zamyśleniu. - Widziałeś tu kogoś, gdy tu przyszedłeś?
- Niestety.
- Trudno. Jeszcze raz dziękuję.
- Gdybyś jeszcze potrzebowała pomocy, daj mi znać.
W odpowiedzi skinęłam jedynie głową. Schowałam klucze do kieszeni i szybkim krokiem pomaszerowałam w stronę budynku szkoły. Po drodze dostrzegłam, jak Cerise przepycha się z Kastielem, oczywiście dla zabawy. Uśmiechnęłam się lekko. Dawno nie widziałam, jak tak szczerze się śmieje. Odpędziłam jednak rozpraszające myśli i jak burza wpadłam do pokoju gospodarzy. W środku był tylko blondyn.
- To te? - Podałam chłopakowi znalezisko.
- Tak! - Zerwał się z krzesła. - Gdzie były?
- W klubie ogrodników. Złodziej prawdopodobnie je tam porzucił. - Spojrzałam się badawczo na głównego gospodarza. - Teraz musimy iść zbadać miejsce przestępstwa.
- Chyba żartujesz? - Pobladł. - Nie ma mowy! Jeśli dyrektorka nas nakryje...
- W porządku, pójdę sama. - Zirytowałam się. - Chcesz naleźć sprawdziany i winowajcę, czy nie? - Dodałam widząc, że się waha.
- Dobrze. Dyrektorka niedawno wróciła do swojego gabinetu. - Rzucił mi niepewne spojrzenie. - Co zrobisz, jak Cię złapie?
- Coś wymyślę.
Wyszliśmy na korytarz z impetem wpadłam na nikogo innego, jak moją przyjaciółkę. Ta w ostatniej chwili mnie złapała ratując od bliskiego spotkania z ziemią. Szybko się poprawiłam i rzuciłam jej pytające spojrzenie.
- Czułam, że chcesz zrobić coś ryzykownego, więc jestem. - Wyszczerzyła się. - Specjalista od załatwiania spraw w sposób niekonwencjonalny, do usług.
- Musimy wejść do pokoju nauczycielskiego poszukać poszlak. - Odparłam z uśmiechem. Co, jak co, ale na Cerise zawsze mogłam polegać. - Idziesz ze mną?
- Jeszcze pytasz? - Zaśmiała się.
Nataniel rzucił nam niepewne spojrzenie. Nie podzielał naszego entuzjazmu. Nie dziwiłam mu się. Szybko otworzył nam pokój i czym prędzej się zmył, pragnąc uciec jak najdalej od kłopotów związanych ze sprawdzianami.
- Poszukaj przy kanapie i stoliku, a ja poszukam przy szafkach. - Rzuciłam, od razu kierując się w stronę metalowych mebli.

wtorek, 22 lipca 2014

Rozdział 6 "Zagadka rozwiązana"

Wieczorem wróciłyśmy do szkoły. Zanim weszłyśmy spojrzałam się na moją towarzyszkę jeszcze raz. W ręce trzymała czerwony spray. W odpowiedzi na moje spojrzenie jedynie uśmiechnęła się niewinnie. Westchnęłam zrezygnowana ruszając w stronę drzwi. Były otwarte. Cerise uśmiechnęła się drapieżnie. Potem cicho wślizgnęłyśmy się do środka. Z końca korytarza faktycznie docierały do nas dziwne, przytłumione dźwięki. Od wejścia ledwie słyszalne, jednak gdy znalazłyśmy się na klatce schodowej bez wątpienia mogłyśmy stwierdzić, że nie jest to tylko nasze urojenie. Nagle brunetka chwyciła mnie w pasie i wciągnęła za szafki zakrywając usta ręką.
- Ktoś idzie. - Szepnęła.
Wtedy i ja dosłyszałam ciche kroki. Wcześniej nie zwróciłam na nie uwagi łącząc je z dziwnymi odgłosami pochodzącymi jakby spod ziemi. Rozejrzałam się uważnie. Gdy dostrzegłam drzwi wszystko stało się jasne. Wskazałam błękitnookiej wejście do piwnicy. Nagle na klatce schodowej ktoś się pojawił. Z trudem powstrzymałam reakcję mojego ciała, gdy przez szybę wpadło światło latarni. To był główny gospodarz. Otworzył drzwi i bez wahania wszedł do środka zamykając je za sobą. Bezgłośnie podkradłyśmy się do drzwi. Cerise powoli nacisnęła klamkę i uchyliła metalową przeszkodę. Hałasy ucichły. Nocną ciszę przerywała już tylko rozmowa osób obecnych w pomieszczeniu pod schodami.
- Musicie być ostrożniejsi. - Mówił Nataniel z napięciem w głosie. - Wczoraj wieczorem słyszały was Iris i Violetta. Teraz krąży plotka o duchu. Na dodatek dziewczyny z wymiany powiedziały, że dzisiaj to sprawdzą.
- Ty durniu! - Rozpoznałam głos Kastiela. - Mogły tu za tobą przyjść.
- Byłyśmy tu wcześniej. - Raczyła poinformować go Cerise zjeżdżając po poręczy od schodów na dół i zeskakując kilka metrów od nich. Chwilę później stanęłam obok niej, ja jednak użyłam schodów. - Drzwi też zauważyłyśmy. Nie wiedziałam jednak, czy drzwi nie skrzypią, ale dzięki uprzejmości głównego gospodarza szybko się przekonałam, że nie. - Uśmiechnęła się zadziornie. - No, to który z uroczych panów wyjaśni nam tę sytuację?
Szkolny buntownik zacisnął usta w wąską linię najwyraźniej zastanawiając się nad wyjściem z tej sytuacji. Główny gospodarz wyraźnie pobladł – wyglądał, jakby miał zemdleć. Poza nimi w pomieszczeniu był jeszcze jeden chłopak, którego nie znałyśmy. Miał białe włosy, z prawej końcówki zmieniały barwę na matową czerń. Dwukolorowe oczy, lewe turkusowe, prawe złote. Wydawał się żywcem wyjęty z mojej ulubionej epoki – wiktoriańskiej.
- Błagam, nie mówcie nic nikomu! - Jęknął po kilkusekundowej ciszy blondyn. - Jeśli dyrektorka się dowie, że Kastiel ukradł mi klucze... - Nie dokończył, zbyt przerażony tą wizją.
Dopiero teraz uważniej przyjrzałam się wnętrzu piwnicy. Cała była zagracona, jedynie środek pozostał oczyszczony. Stał tam mikrofon, sprzęt do nagłośnienia, a czerwonowłosy w prawej ręce trzymał gitarę elektryczną.
- Było ich pilnować. - Warknął Kastiel.
Wyglądali, jakby mieli sobie zaraz skoczyć do gardeł, jednak między nimi pojawił się chłopak, którego imienia wciąż nie znałyśmy i uśmiechnął się do nas przepraszająco, jakby napięte relacje pomiędzy tą dwójką była jego winą.
- Wybaczcie nam, drogie panie. Już wyjaśniam. - Posłał chłopakom ostrzegawcze spojrzenia. - Nie mieliśmy miejsca, gdzie moglibyśmy ćwiczyć. Wtedy też Kastiel ukradł klucze Natanielowi i od tego czasu mamy próby właśnie tu. Z kolei Nataniel nie może nic powiedzieć, gdyż konsekwencje jakie by poniósł, gdyby dyrektorka się dowiedziała o tym... Incydencie, nie były by przyjemne dla żadnego z nas.
Brunetka parsknęła śmiechem. Cała ta akcja wyraźnie ją śmieszyła.
- Co za idiota nie pilnuje kluczy, skoro są tak ważne? - Spytała.
- Przecież wiesz. - Zauważył Kastiel w końcu się rozluźniając.
- Nie powiecie nikomu? - Wtrącił się Nataniel ignorując tą krótką wymianę zdań między czerwonowłosym, a moją towarzyszką.
- Nie. Zachowamy wasz sekret w tajemnicy. - Odpowiedziałam. - Nadal jednak nie wiem, jak się nazywasz. - Zwróciłam się bezpośrednio do białowłosego.
- Przepraszam za mój brak manier. Jestem Lysander, miło mi.
- Marcelle, mnie również.
- Cerise. - Brunetka wyciągnęła telefon i zerknęła na wyświetlacz. - Musimy zwijać się do domu. Szefowa się wkurzy, jak nie będziemy przed godziną policyjną. - Skrzywiła się. - Beznadzieja. Wyprowadziłyśmy się z kraju, nie mieszkamy nawet u rodziny, a musimy wracać grzecznie na czas do domu. - Marudziła błękitnooka obracając się w kierunku schodów. - Do jutra. - Rzuciła chwilę później znikając u góry.
Ja jedynie skinęłam uprzejmie głową na pożegnanie i chwilę później razem z moją przyjaciółką kierowałam się do wyjścia. Ta jednak zatrzymała się przy szafkach. Spojrzałam się na nią pytająco, ta jednak tego nie zauważyła. Potrząsnęła sprayem i zaczęła malować po drzwiczkach jednej z nich. Z moich ust wyrwał się jęk, co błękitnooka skwitowała jedynie rozbawionym uśmieszkiem. Szybko się z tym uporała – ledwie kilka sekund zajęło jej nabazgranie obraźliwych słów. Już miałyśmy wyjść z budynku, kiedy zatrzymali nas chłopcy.
- Jest już ciemno, a dziewczęta nie powinny chodzić o tej porze same. - Powiedział białowłosy z uprzejmym uśmiechem. - Pozwólcie, że ja i Kastiel was odprowadzimy.
- Nie chcemy was kłopotać. - Odpowiedziałam.
- Poza tym mieszkamy zaraz za parkiem. To pięć minut drogi stąd. - Dorzuciła się Cerise.
- Nalegam.
Spojrzałam się na moją towarzyszkę. Ta westchnęła i skinęła głową. Zerknęłam na blondyna, który od czasu złożenia propozycji nerwowo wiercił się w miejscu.
- Ja pójdę już do domu. - Mruknął tylko i czym prędzej się ulotnił.
Kastiel prychnął w odpowiedzi. Chwilę później we czwórkę szliśmy przez park. Zafascynowana oglądałam nocne niebo. Gwiazdy, tak odległe, migotały na atramentowym tle. Tak podobne, a jednocześnie zupełnie inne, niż te w Anglii.
Chłopcy odprowadzili nas dosłownie pod same drzwi. Grzecznie im podziękowałam, po czym razem z moją towarzyszką weszłam do środka. Zdążyłyśmy przed ustaloną godziną powrotu ledwie trzy minuty, ale nie można było powiedzieć, że nie byłyśmy na czas. Właścicielka pokręciła tylko głową mamrocząc, że przecież mamy jeszcze całe trzy minuty. W odpowiedzi jedynie się ładnie uśmiechnęłyśmy i poszłyśmy do pokoju.
- I co myślisz? - Zapytała Cerise rzucając się na łóżko.
- O czym?
- O nocnych próbach chłopaków, oczywiście. - Położyła się bokiem i podparła głowę na łokciu. - I głównym gospodarzu, który to dał się okraść.
- Nic konkretnego. - Wzruszyłam ramionami.
- A ja myślę, że to niezły czad. - Wyszczerzyła się. - Chociaż to trochę zabawne połączenie – Kastiel radośnie przychodzący do szkoły.
- Po godzinach. Nie liczy się. - Odparłam uśmiechając się delikatnie.
- Ale to nadal szkoła. - Upierała się brunetka. - Przyznaj, że to śmiesznie brzmi.
- No, może trochę. - Zaśmiałam się.
Niespodziewanie telefon błękitnookiej za wibrował. Dziewczyna wyciągnęła urządzenie z kieszeni swoich jeansów i zerknęła na wyświetlacz. Prychnęła widząc wiadomość. Wstałam i zaczęłam zbierać się do łazienki – wiedziałam, że teraz moja przyjaciółka będzie zajęta, postanowiłam więc wykorzystać ten czas i się zrelaksować. Niedługo potem pogoniłam też Cerise, a kwadrans później obie leżałyśmy wyciągnięte pod pierzyną.
- Marcelle, jutro jest piątek, prawda?
- Po czwartku zwykle następuje piątek. - Zauważyłam.
- Nareszcie weekend. - Mruknęła w poduszkę wiedząc, że moja kwestia nie miała być niemiła. - Może przejdziemy się do sportowego liceum?
- Chcesz odwiedzić Dajana, prawda? - Zaśmiałam się cicho. - Pewnie, możemy iść.
- Super. - Ucieszyła się. - Musimy dokończyć nasz mecz!
- Dobranoc. - Rzuciłam tym samym ucinając rozmowę. Gdybym tego nie zrobiła, przegadałybyśmy całą noc, a ja chciałam się wyspać.
- Dobranoc. - Zachichotała.

niedziela, 20 lipca 2014

Rozdział 5 "Duch"

Razem z Cerise wracałyśmy po lekcjach do domu. Szłyśmy przez park nie odzwyając się. U mnie było to normalne, ale brunetka zatopiona we własnych myślach... Cóż, powiedzmy, że to nigdy nie kończyło się dobrze. Zmierzyłam ją badawczym spojrzeniem.
- Co jest? - Zapytała wyrwana z letargu.
- Zastanawiam się, co tak pochłania twoje myśli. Uznałam jednak, że poczekam, aż sama mi powiesz. - Odparłam wbijając wzrok w jakiś punkt daleko przed nami.
- Obiecałam chłopakowi ze szkoły sportowej, że spotkam się z nim po lekcjach. Ma mi pokazać, jak gra, a później mamy zagrać one on one.
- Dobrze się składa. Ja idę spotkać się z chłopakiem z liceum botanicznego, który czasami wpada do klubu ogrodników. - Cerise się zatrzymała. - Coś nie tak?
- Ty... - Spoglądała na mnie szeroko otwartymi oczami.
- To nie to, o czym myślisz. Ja nie jestem taka, jak Ty.
- Ej! Nie ma nic złego w kręceniu z facetami.
- Masz rację. Zmienianie ich, jak rękawiczki jest złe.
- Co ja Ci poradzę. - Uśmiechnęła się zadziornie. - Po pewnym czasie stają się nudni.
- Nie przewiduję stabilizacji w twoim życiu. - Westchnęłam.
- A komu ona potrzebna? - Zaśmiała się.
Kwadrans później byłyśmy już z powrotem. W domu tylko się przebrałyśmy – błękitnooka założyła sportowe spodenki i koszulkę, a ja czarne leginsy i przydługą bluzkę, które spokojnie mogłam upaprać ziemią. Rozdzieliłyśmy się na dziedzińcu.
- Jestem. - Zakomunikowałam podchodząc do pochylonego nad astrami chłopaka.
- Cieszę się, że się przebrałaś. - Uśmiechnął się najwyraźniej zadowolony z mojego doboru ubrań. - Nie skończyłem jeszcze podlewać kwiatów. Jeżeli nie jesteś w klubie ogrodników przez przypadek, to powinnaś być w stanie mi powiedzieć w jakiej kolejności trzeba je podlewać. Od najdelikatniejszych do najsilniejszych.
- Orchidee, potem lilie, a na końcu kaktusy. - Odpowiedziałam bez wahania spoglądając na niepodlane rośliny.
- Dobrze. W takim razie zaczynaj.
Rozmowa z Jade'm przychodziła mi łatwo. Nie znałam go długo, ale czułam, że nie może być złą osobą. Żałowałam, że nie chodził do naszego liceum. Spędzanie czasu z zielonowłosym sprawiało, że czułam się zrelaksowana. Jakbym odnalazła bratnią duszę.
Niestety, wszystko, co piękne, szybko się kończy. Nim się obejrzałam doszła siedemnasta i Jade musiał się zbierać. Pomogłam dopiąć wszystko na ostatni guzik i razem opuściliśmy teren szkoły. Poszłam z chłopakiem na przystanek.
- To ja powinienem odprowadzać Ciebie, a nie Ty mnie. - Westchnął.
- Tak, ale ja nie jadę autobusem. Przejdę przez park i jestem w domu.
- Och, to nie daleko.
- Pięć minut.
- Możesz spojrzeć się w moją stronę? - Przekręciłam głowę w bok. Kwiat, który trzymał w dłoni, wpiął mi w włosy. - Idealnie.
- Tak sądzisz?
- Dokładnie tak.
Jeszcze chwilę porozmawialiśmy, po czym nadjechał autobus. Pożegnałam się z chłopakiem i ruszyłam w drogę powrotną do domu. Kiedy szłam przez park moich uszu dobiegł śmiech Cerise. Popatrzałam ze zdziwieniem w bok. Brunetka z szerokim uśmiechem na ustach siłowała się z psem, a obok stał szkolny buntownik również susząc zęby na wietrze. Postanowiłam się nie wtrącać. Trzy minuty później byłam na miejscu.
Moja przyjaciółka wróciła dopiero przed dwudziestą. Zmęczona, zapewne po długiej zabawie z czworonogiem, ale zadowolona. Błękitnooka miała słabość do dużych psów – każdy jej ulegał i słuchał, nie ważne, jak początkowo był wrogi i agresywny. Po reprymendzie od właścicielki – w końcu nie zjadła obiadu – i szybkim prysznicu padła wycieńczona na łóżko.
- Jestem wykończona. - Jęknęła. - Ale nie żałuję. Fajnie było.
- Mówisz o spotkaniu z Dajanem czy Kastielem?
- Skąd wiesz? - Zapytała unosząc się na łokciach. - Ach, pewnie widziałaś nas w parku. Cóż, odpowiadając na twoje pytanie, mówię o obu. Dajan dość szybko musiał się zwijać, ale ma rewelacyjny styl gry! Ciężko było dotrzymać mu kroku, ale nie dałam mu wygrać. Skończyło się remisem dziesięć do dziesięciu. Później ktoś do niego zadzwonił i to był koniec. Gdy wracałam do domu, było mniej więcej wpół do piątej. Wtedy spotkałam naszego buntownika na spacerze z Demonem. Jego pies jest genialny!
Przestałam słuchać. Naprawdę lubiłam Cerise, ale czasami potok słów wylewający się z jej ust był powalająco długi. W końcu jednak skończyła, założyła słuchawki na uszy i odpłynęła do swojego świata. Ja postanowiłam przemieścić się do biblioteki. Upewniłam się, że jestem sama i zasiadłam przed fortepianem. Podniosłam klapę i z namaszczeniem przejechałam palcami po klawiszach. Zatopiłam się w mojej duszy i pozwoliłam przejąć jej władzę. Osiągnęłam stan, w który pozwalał mi na absolutne złączenie z moimi pragnieniami i emocjami, które uwolnione od wszelkich utrzymujących ich łańcuchów i barier ujawniały się w melodii.
Kolejny dzień. Powoli zaczynałam przyzwyczajać się do nowego miejsca. A tu się okazuję, że jedyna osoba, którą wcześniej znałam, poza Cerise, zmienia szkołę. Kentin złapał nas zaraz po przekroczeniu progu budynku szkoły. Szczerze żałowałam, że odchodził. Na koniec wymieniliśmy się numerami telefonów.
- No nie przesadzaj. - Przewróciła oczami brunetka. - Wiem, że go lubiłaś, ale bez przesady. Nie byłaś w nim zakochana.
- Mimo to, szkoda. Teraz poza tobą nie ma tu nikogo, kogo znałabym dłużej, niż tydzień.
- Słońce, poza mną nikogo nie potrzebujesz! - Objęła mnie przyjacielsko za ramię. - Nie smutaj. Na pocieszenie coś Ci później pokażę.
- Tylko nie narób sobie kłopotów.
- Spoko, nikt mnie nie nakryje.
- Cerise! - Oburzyłam się.
- To nie będzie nic poważnego, obiecuję.
- Nie w tym rzecz. - Westchnęłam.
Nie drążyłam jednak tematu. Wiedziałam, że błękitnooka i tak zrobi, co chce. Weszłyśmy do klasy, gdzie zebrały się już dziewczyny gorączkowo o czymś dyskutując. Zaintrygowana brunetka od razu do nich podeszła, a ja podążyłam za nią.
- To był duch! - Mówiła z przejęciem Violetta.
- Duch? - Powtórzyła sceptycznie Cerise. - Wybacz, że Cię rozczaruję, ale coś takiego jak duchy nie istnieje.
Wtedy też razem z Iris zrelacjonowała, jak zostały do późna w szkole na prośbę pana Frazowskiego. Gdy skończyły segregować dokumenty i opuściły już salę z klatki schodowej dobiegły ich dziwne dźwięki. Kiedy jednak chciały o sprawdzić niespodziewanie hałasy ucichły, a przed nimi pojawił się jakiś przerażający cień. Potem uciekły.
- Podsumowując: zostałyście do późna, usłyszałyście dziwne dźwięki z klatki schodowej, pojawił się cień, a potem uciekłyście. - Iris i Violetta wyraźnie się zmieszały. - Wybaczcie dziewczyny, ale nie kupuję tego. - Moja przyjaciółka nie miała litości.
- Mogło się wam wydawać. Było już późno, a wtedy wyobraźnia podsuwa różne myśli do głowy. - Powiedziałam widząc, jak się we mnie wpatrują.
Zwróciły swoje spojrzenia na Kim, ostatnią deskę ratunku, ale ta również pokręciła przecząco głową. Rudowłosa i Violetta wymieniły zrezygnowane spojrzenia.
- Skoro tak się upieracie, to coś musi być na rzeczy. - Stwierdziła po chwili ciszy. - Co powiesz na mały wywiad, Marcelle?
- Nie jestem zachwycona, ale samej Cię nie puszczę. - Westchnęłam.
- To ustalone. - Uśmiechnęła się szeroko. - Jutro już wszystko będzie jasne.
Spojrzałam się na nią nieprzekonana. Podskórnie czułam, że nie jest to coś, w co koniecznie powinnyśmy się mieszać. Mimo to poczułam dreszczyk emocji. Zapowiadało się na ciekawą przygodę.

czwartek, 17 lipca 2014

Rozdział 4 "Kiki"

Następnego dnia zaraz po wejściu do szkoły wpadłyśmy na trzy dziewczyny. Blondynkę ze zbyt dużą ilością makijażu oraz jej koleżanki. Jej wyzywająca poza i wrogość bijąca z oczu jasno wskazywała na mało przyjazne intencje.
- Nie mamy szczęścia do nowych. Prawda, dziewczyny? - Zapytała uśmiechając się wrednie, na co jej obstawa zaśmiała się złośliwie. - A teraz do rzeczy. Macie odczepić się od Nataniela i Kastiela. Jeśli nie, pożałujecie tego. - Warknęła.
- Działasz na dwa fronty? Jak miło. - Zakpiła Cerise.
- Nataniel to mój brat, idiotko! - Syknęła. Położyłam przyjaciółce rękę na ramieniu powstrzymując ją przed wybuchem złości. - Kontynuując. Wasz kolega, Ken, czy jak mu tam. Możecie mu przekazać, żeby jutro również przyniósł nam pieniądze na lunch.
Odwróciła się napięcie i odeszła. Zacisnęłam usta w wąską linię.
- Musimy znaleźć Kentina.
Znalazłyśmy go w klubie ogrodników. Biedny siedział zgarbiony na murku. Ramiona mu drżały. Zmartwiona przysiadłam się do chłopaka i przyjrzałam uważnie jego posturze. Zerknęłam na brunetkę. Ta tylko wzruszyła ramionami, a potem pokazała kciukiem za siebie dając znak, że spotkamy się później. Skinęłam głową i ponownie skupiłam uwagę na szatynie.
- Kentin, wszystko w porządku?
- Ech... Już słyszałaś?
- Chwaliła się tym. Ile Ci zabrała? Oddam.
- Nie, nie trzeba. Od teraz będę ostrożniejszy.
- No dobrze. Gdyby coś się działo, możesz przyjść i mi powiedzieć.
- Zapamiętam.
Pożegnałam się z nim, zgarnęłam błękitnooką z dziedzińca i chwilę później obie wparowałyśmy do pokoju gospodarzy. Nataniel zaskoczony podniósł głowę znad sterty papierów. Widząc moją minę natychmiast wstał z krzesła. Zanim jednak zaczęłam podałam mu zdjęcia do dokumentów. Zmarszczył brwi.
- Rozmawiałyśmy z twoją siostrą. - Oznajmiłam. Mimo wzburzenia zachowywałam całkowity spokój. - Pomijając już fakt, że nam groziła, to okradła Kentina.
- Niemożliwe. - Zaoponował blondyn.
- Tak było. Jeśli Ty czegoś z tym nie zrobisz, zgłoszę to dyrektorce.
Nie czekając na odpowiedź wyszłam z pomieszczenia. Razem z milczącą brunetką u boku pomaszerowałam prosto do sali. Gdy byłam już na miejscu nie zauważyłam ani blond tyranki, ani głównego gospodarza.
Miałam już zły humor, los jednak postanowił jeszcze bardziej uprzykrzyć mi życie. Kiedy po pierwszej lekcji szłyśmy w stronę dziedzińca obok nas przebiegł pies. Zadziwiająco szybko biegał, jak na posiadacza tak krótkich nóżek.
- Dlaczego go nie złapałyście?! - Krzyknęła dyrektorka materializując się kilka kroków od nas. - Macie go do mnie przyprowadzić! Jak nie zostaniecie zawieszone w prawach ucznia!
Osłupiała nie zdążyłam nic powiedzieć. Kobieta zniknęła równie szybko, jak się pojawiła.
- Miła kobieta, nie ma co. - Burknęła błękitnooka.
- Po prostu go złapmy. - Westchnęłam.
Łatwiej powiedzieć, niż zrobić. Próbowałyśmy, ale na niewiele się to zdało. Nie reagował nawet na swoje rzeczy, które znalazłyśmy porozrzucane po liceum. W pewnym momencie opadłyśmy zdyszane na ławkę na dziedzińcu.
- Pies starej znowu zwiał? - Zapytał rozbawiony Kastiel dosiadając się do nas.
- Jak ta zapchlona gnida może biegać tak szybko? To przeczy jego anatomii. Cholerny mops. - Warczała Cerise. - Właśnie dlatego preferuję duże psy.
- Ten sierściuch wyprowadził Cię z równowagi? - Zaśmiał się chłopak.
- Zamiast się nabijać, to może byś pomógł? - Fuknęła.
- Spróbujcie zwabić go na jedzenie. - Pogrzebał chwilę w plecaku i podał brunetce psie ciasteczka. - Mój je uwielbia.
- Masz psa? - Zainteresowała się.
- Daj, ja pójdę go złapać. - Wstałam i odebrałam chrupki od przyjaciółki. - Spotkamy się na lekcjach. Masz przyjść.
- Skoro muszę. - Odparła wzdychając.
Oddaliłam się szybkim krokiem. Czworonoga znalazłam na sali gimnastycznej. Skusił się na przysmaki – nie czekałam, aż zje wszystkie. Błyskawicznie zapięłam mu obrążę na szyi i przypięłam smycz. Przechodząc przez dziedziniec pomachałam zwycięsko wciąż zajmującym ławkę fanom dużych psów. Dobiegł mnie rozbawiony śmiech błękitnookiej, jednak chwilę później wróciła do ożywionej dyskusji z czerwonowłosym.
Zaraz po wejściu do szkoły natknęłam się na niską kobietę w różowym komplecie. Dyrektorka z radością pochwyciła zwierzę, które jednak nie wyglądało na zachwycone. Poczułam sympatię do tego psa już rozumiejąc, dlaczego uciekał.
- Dziękuję, dziękuję! - Wołała kobieta. - A teraz wracaj na lekcje. - Machnęła ręką, jakby odganiała muchę i skocznym krokiem ruszyła w stronę swojego gabinetu.
*
Na kolejnej długiej przerwie rozdzieliłam się z Cerise poszłam do klubu. Spotkałam tego samego chłopaka, co wcześniej. Musiał pracować już od jakiegoś czasu. Podeszłam bliżej i obserwowałam przez chwilę jego zręczne ręce.
- Potrzebujesz pomocy? - Spytałam.
- Och, witaj. - Uśmiechnął się nie odrywając od swojego zajęcia. - W zasadzie, to tak. Mogłabyś znaleźć dziewczynę imieniem Iris i zapytać ją o nasiona?
- Pewnie. Już idę.
- Dzięki.
Znalazłam ją w klasie. Rudowłosa miała je w szafce, więc razem do niej poszłyśmy. Chwilę później w moich rękach znalazła się całkiem spora paczka nasion. Podziękowałam jej i wróciłam do ogrodu.
- Proszę. - Podałam zielonowłosemu pakunek.
- Dzięki. - Westchnął zawiedziony.
- Coś nie tak?
- Nie ma nasion bylicy. - Zamyślił się na moment. - Mogłabyś pójść na bazar i kupić mi trochę? Naprawdę są mi potrzebne. Ja w tym czasie jeszcze popracuję.
- Nie ma problemu. - Zaśmiałam się. - Naprawdę poważnie traktujesz swoją pasję. Do twarzy Ci z tym. - Dodałam, po czym wyszłam z ogrodu.
Kiedy wróciłam chłopak uśmiechnął się z wdzięcznością.
- Naprawdę mi pomogłaś. Ile kosztowały?
- Pięć dolarów. Ale nie musisz mi oddawać.
- Daj spokój. To już druga przysługa, jaką mi wyświadczasz. - Podał mi banknot. Po chwili wahania go przyjęłam.
- Potrzebujesz jeszcze pomocy? - Rozejrzałam się.
Wyglądało na to, że wciąż czekało go wiele pracy.
- Mogłabyś rozejrzeć się za moim notatnikiem? Nie mogę nigdzie go znaleźć. - Zmarszczył brwi. - Mam tam cenne wskazówki dotyczące opieki nad roślinami.
- Pewnie.
Nie musiałam szukać daleko. Notatnik znalazłam przy wejściu do szkoły, w pobliżu krzewu róż. Uśmiechnęłam się z rozbawieniem. Prawdopodobnie nachylił się, żeby sprawdzić ich stan i właśnie wtedy mu wypadł.
- Jesteś czarodziejką. - Zaśmiał się, kiedy odebrał ode mnie swoją zgubę.
- Bez przesady. - Zerknęłam na zegarek. - Przerwa właśnie mi się skończyła, ale mogę jeszcze wpaść po lekcjach.
- Naprawdę? Świetnie.
- Cieszę się, że mogę pomóc. Do zobaczenia później.
Jade był bardzo sympatycznym chłopakiem. Przejmował się roślinami i zajmował się nimi z niezwykłą troską. Z taką determinacją oddawał się swojej pasji. Poczułam podziw do jego osoby.

środa, 16 lipca 2014

Rozdział 3 "Bójka"

- Tak, cóż, to prawda. - Przyznała. - Mówił, że zabrał je Natanielowi.
- No właśnie. - Westchnęłam. - Nie wpakuj się w nic, dobrze?
- Spokojnie. - Przewróciła oczami. - To tylko wycieczka na dach. Nikt nas nie widział.
- Przekonamy się. - Wzruszyłam ramionami.
Potem musiałyśmy wracać na lekcje. Po trzech lekcjach, na kolejnej przerwie, postanowiłyśmy coś zjeść, zostałyśmy więc na przerwie w klasie. Dosiadła się do nas rudowłosa dziewczyna imieniem Iris, Violetta o fioletowych włosach i brunetka z ciemniejszą karnacją o imieniu Kim. Szybko nawiązałyśmy nic porozumienia.
Gdy skończyłyśmy już lekcje i miałyśmy wychodzić z budynku szkoły zatrzymał nas nie kto inny, jak główny gospodarz. Miał na twarzy ten sztuczny uśmiech, który świadczy o tym, że czegoś od nas chce.
- Wybaczcie, że was zaczepiam, ale mogłybyście wyświadczyć mi przysługę?
- Jaką? - Zapytałam uprzedzając Cerise.
- Kastiel musi podpisać to usprawiedliwienie. - Podał mi kartkę. - A im rzadziej go spotykam, tym lepiej. Mogłabyś? - Zdążył już zauważyć, że to ja przystanę na jego prośbę.
- Mogę spróbować. - Powiedziałam powoli. - Jednak nie zmuszę go do niczego, czego zrobić nie chce. - Przestrzegłam.
- Jasne. Dzięki.
Zniknął, nim zdążyłam się rozmyślić.
- Jesteś zbyt dobra. - Westchnęła moja towarzyszka. - Nie uda nam się.
- Spróbujmy.
Kastiela znalazłyśmy na ławce na dziedzińcu.
- Pocisk przesyła całuski. - Rzuciła ironicznie brunetka opadając na ławkę obok niego.
- Miło mi Cię poznać. Jestem Marcelle, przyjaciółka Cerise. - Zignorowałam ją.
- Kastiel. - Skinął mi głową. - O co chodzi?
- Nataniel chce, żebyś to podpisał. - Podałam mu kartkę.
- O nie, nie ma mowy. - Uśmiechnął się wrednie.
- Wiem, że nie masz na to najmniejszej ochoty, ale im szybciej to podpiszesz, tym szybciej będziemy mieli to z głowy. - Zauważyłam.
- Raczej nie. Nie podpiszę tego.
- Cóż, próbowałam. - Wzruszyłam ramionami. - Jednak coś mnie intryguje. Jeśli mogę wiedzieć, dlaczego podpisujesz swoje usprawiedliwienia?
- Moich rodziców często nie ma w domu, dlatego mnie upoważnili.
- To wracamy do pana „sam tego nie zrobię, ale wyślę dziewczyny”? - Spytała błękitnooka wstając z miejsca. - Swoją drogą, skoro jest głównym gospodarzem, dlaczego wyręcza się nami? Przecież to jego działka. - Marudziła.
- Bo to cienias i się mnie boi. - Odparł pyszałkowato czerwonowłosy. - Powodzenia z nim.
- Dzięki. - Westchnęłyśmy jednocześnie.
Wróciłyśmy do budynku niemal od razu napotykając naszego zleceniodawcę. Uprzejmie poinformowałam go o odmowie Kastiela, po czym razem z brunetką wróciłam do klasy. Zapomniałam swojego pióra, a było dla mnie cenne, dlatego chciałam je znaleźć.
Kiedy już bezpiecznie spoczywało we wnętrzu mojej torby razem z moją towarzyszką kierowałam się do wyjścia z budynku. Zatrzymały nas jednak hałasy z końca korytarza. Rzuciłam zaniepokojone spojrzenie przyjaciółce i razem z nią pobiegłam w stronę źródła dźwięku. Dotarłyśmy na klatkę schodową na końcu korytarza, skąd można było dostać się na wyższe piętra. Właśnie to miejsce wybrali sobie chłopcy na bójkę.
Nie musiałam nic mówić. Szybko porozumiałam się spojrzeniem z Cerise i rzuciłyśmy się do działania. Brunetka uchwyciła pięść czerwonowłosego i wykręciła mu ją do tyłu, a ja złapałam blondyna ochraniając go przed spotkaniem pierwszego stopnia z podłogą. Błękitnooka odepchnęła lekko Kastiela i popatrzała na niego z dezaprobatą.
- Nie obchodzi mnie powód, dla którego chciałeś wyrównać rachunki z Natanielem, ale następnym razem nie rób tego w szkole. Mogą Cię za to wywalić. - Zbeształa go, następnie przenosząc swój wzrok na głównego gospodarza. - A Ty co sobie myślałeś? Od razu widać, że Kastiel jest silniejszy. Skopał by Ci ten twój zgrabny tyłeczek, aż nie mógłbyś usiąść przez następny tydzień.
- Gapiłaś się na jego tyłek? - Zapytał z niedowierzaniem czerwonowłosy.
- Kiedy nie mogę się doszukać niczego interesującego w charakterze, szukam ciekawych rzeczy w innych miejscach. - Odpowiedziała z zadziornym uśmieszkiem.
- Zabierz stąd Kastiela. - Rzuciłam kręcąc głową ze zrezygnowaniem. - Ja zajmę się Natanielem. Spotkamy się przy wyjściu.
- Aye, sir! - Zasalutowała. - Chodź buntowniku, przejdziemy się.
Ten prychnął w odpowiedzi, ale razem z nią oddalił się szybkim krokiem kierując się na dziedziniec. Przeniosłam swoje spojrzenie na blondyna. Mimo tego, że zjawiłyśmy się szybko, musiał już raz dostać. Trzymał się za brzuch krzywiąc usta w grymasie bólu. Pomogłam mu usiąść na schodach.
- Jak się czujesz? - Spytałam obrzucając go badawczym spojrzeniem.
- W porządku. - Zaczął zapinać guziki koszuli, które rozpięły się podczas szarpaniny. - Możesz... Możesz nikomu o tym nie mówić?
- Ten jeden raz. - Wyciągnęłam półlitrową butelkę wody z torby. - Napij się.
- Dzięki.
W milczeniu wypił połowę, po czym mi ją oddał. Później odprowadziłam chłopaka do pokoju gospodarzy, po czym poszłam spotkać się z Cerise. Jak się dowiedziałam, czerwonowłosy poszedł już do domu.
- Ale akcja. - Śmiała się brunetka, gdy wracałyśmy przez park do domu. - Chcieli bić się w szkole. Nienormalni. No, ale po Kastielu jeszcze bym się tego spodziewała, ale Nataniel?
- Najwyraźniej między nimi od dłuższego czasu trwa spór. - Stwierdziłam. - Nie warto zawracać sobie tym głowę. To ich prywatna sprawa.
- Masz rację. - Przyznała.
W domu byłyśmy kwadrans po piętnastej.
- Wróciłyśmy! - Krzyknęłyśmy wchodząc do domu.
- Witajcie z powrotem, dziewczynki! - Odkrzyknęła właścicielka z kuchni. - Chodźcie szybko, podaję obiad.
- Tak jest, szefowo! - Zawołała w odpowiedzi Cerise.
Zostawiłyśmy torby w przedpokoju i podreptałyśmy do jadalni. Byli tam już wszyscy domownicy. Staruszka Gloire z pokoju drugiego, głucha jak pień, ale bardzo sympatyczna. Pani Joanne, stara panna, bezdzietna, pracuje w banku jako kierownik oddziału. Pan urzędnik i pani Werges z córką, których rano spotkałyśmy na śniadaniu. I ostatni nieprzypisany nikomu pokój numer pięć – zajmowała go para studentów. On na medycynie, ona na prawie.
- Witajcie. - Przywitałam się zajmując miejsce przy stole.
- Cześć wszystkim. - Rzuciła moja przyjaciółka siadając obok mnie. - Jak leci?
Właścicielka wróciła z kuchni podając nam, jako ostatnim, obiad. Co, jak co, ale gotowała naprawdę dobrze. Zawsze tłumaczyła to wiecznie głodną szóstką dzieci, ale wszyscy wiedzieli, że gdy nikt nie patrzał, potajemnie czytała książki kucharskie.
Po obiedzie poszłyśmy do naszego pokoju. Brunetka powiesiła swoją skórę na oparciu krzesła i walnęła się na łóżko z westchnieniem ulgi. Ja zrobiłam to samo ze swoją marynarką, po czym usiadłam na krześle obrotowym i założyłam nogę na nogę odwracając się w stronę błękitnookiej. Dziewczyna podparła się na łokciu.
- To dopiero pierwszy dzień, a mamy już za sobą zapisanie do klubów i powstrzymanie jednej bójki. Zapowiada się ciekawie.
- To prawda. - Uśmiechnęłam się lekko. - Mam jednak nadzieję, że nie będzie więcej szarpanin. - Zmarszczyłam brwi. - Powinni wyjaśnić sobie tą sytuację. Pięść niczego nie rozwiąże.
- To chłopcy, Marcelle. - Przewróciła oczami. - Oni już tak mają. Zresztą sama mówiłaś, żeby się tym nie przejmować.
- Tak, masz rację. Wybacz. - Spojrzałam się za okno. - Ciekawe, co przyniesie jutro?

poniedziałek, 14 lipca 2014

Rozdział 2 "Szkolne kluby"

Ważna informacja: teksty pisane kursywą oznaczają, że postacie mówią po angielsku. Głównie tyczy sięto Marcelle i Cerise. Dlaczego kursywa, zamiast angielskiego? Nie wszyscy mówią rozumieją angielski, a przecież nie będę ganiała moich czytelników do tłumacza - zwłaszcza, że nie sprawdzają się one najlepiej. To tyle.
Zapraszam do czytania~~

~*~

Pan Frazowski skończył opowiadać o systemie oceniania i oddał głos głównemu gospodarzowi. Wtedy też do pomieszczenia wparował czerwonowłosy chłopak. Na pierwszy rzut oka było widać, że jest buntownikiem. Zerknęłam w bok na Cerise. Nie zainteresowana otoczeniem słuchała muzyki z telefonu i grała na wyciągniętej z torby konsoli, nie usłyszała więc trzaśnięcia drzwi. Ponownie przeniosłam wzrok na przód sali.
- Raczyłeś pojawić się w szkole i to z samego rana. Jak miło. - Zakpił blondyn. - Szkoda tylko, że lekcja zaraz się skończy.
- To dla Ciebie zaszczyt, że w ogóle tu przyszedłem, lizusie.
Złotooki poczerwieniał na twarzy i chyba nawet chciał coś powiedzieć, jednak odpuścił. Prawdopodobnie jednak to jego pozycja w szkole i ilość świadków były jedynymi hamulcami. Buntownik zajął miejsce w ostatniej ławce pod oknem i zupełnie olewając gniewne spojrzenie głównego gospodarza wbił swoje spojrzenie za okno.
- Nataniel, ogłoszenie! - Przypomniała mu ściszonym głosem dziewczyna, z którą zwykle siedział w pierwszej ławce.
- Tak, już. Dziękuję, Melanio. - Odchrząknął. - Dyrektora pragnie przypomnieć wszystkim o obowiązku zapisania się do przynajmniej jednego klubu. Jeśli ktoś nie przyłączy się do żadnego, dyrektorka sama przydzieli was do tego, w którym znajdzie się miejsce. To wszystko. Dziękuję za uwagę. - Zakończył, po czym usiadł do swojej ławki.
Chwilę później rozległ się dzwonek. Uczniowie zaczęli opuszczać klasę. Kastiel, bo tak właśnie miał na imię czerwonowłosy chłopak, wychodząc popchnął blondyna „niechcący” zahaczając swoim ramieniem o jego. Ten w odpowiedzi posłał mu lodowate spojrzenie.
- Spina mięzy lizusem, a buntownikiem. Jakie to oklepane. - Westchnęła brunetka wrzucając wyłączoną konsolę do torby. - Musimy porozmawiać z panem doskonałym, prawda?
- Tak. - Przytaknęłam przerzucając swoją przez ramię. - W sprawie klubów. Większość pójdzie pewnie do tych samych, co rok temu. My jednak jesteśmy nowe, dlatego nie wiemy, jakie są, ani w których znajdziemy wolne miejsca.
Wyszłyśmy z klasy na cel obierając pokój gospodarzy. W środku nie zastałyśmy jednak Nataniela. Jak uprzejmie wyjaśniła nam szatynka, blondyn musiał załatwić coś jeszcze z dyrektorką i musiałyśmy poczekać. Wróciła do swojego stanowiska przy kserokopiarce, co jakiś czas rzucając nam ukradkowe spojrzenia.
- Czy my wyglądamy jak kosmici? - Zapytała zirytowana Cerise.
- To nic niezwykłego, że jest ciekawa. - Zauważyłam.
- Patrzy na nas, jak na rzadkie okazy w zoo. - Burknęła w odpowiedzi.
Zaśmiałam się cicho. Brunetka celowo użyła angielskiego, chcąc w ten sposób przekazać dziewczynie, jak ta ją irytuje. Mimo tego, że angielski brytyjski w pewnym stopniu różni się od amerykańskiej wersji, Melania zrozumiała naszą krótką wymianę zdań. Zarumieniła się zawstydzona i wbiła wzrok w swoje ręce. Błękitnooka uśmiechnęła się wrednie, z zadowoleniem. Pokręciłam głową. Nie rozumiałam satysfakcji, jaką moja przyjaciółka czerpała z dopiekania innym. Wtedy też do pomieszczenia wszedł główny gospodarz.
- W czym mogę wam pomóc? - Zapytał, gdy tylko nas zobaczył.
- Jesteśmy tu w sprawie klubów. - Odpowiedziałam szybko widząc, że Cerise ma złośliwą uwagę na końcu języka. - Masz może jakąś listę?
- Oczywiście. - Uśmiechnął się. Pogrzebał chwilę w szafce i wyciągnął z niej jedną kartkę. - W tym roku nie mają powstać żadne nowe kółka, także to powinny być wszystkie. - Podał mi arkusz. - Obawiam się jednak, że wolne miejsca zostały tylko w klubie koszykówki i ogrodników.
- Nie szkodzi. Dziękuję.
Wyciągnęłam moją przyjaciółkę na korytarz, pragnąc jak najszybciej wyjść z pokoju.
- Co jest? - Zapytała, gdy wyszłyśmy na dziedziniec.
- Melania posyłała mi gromy z oczu, kiedy rozmawiałam z Natanielem. Uznałam, że im szybciej zostawimy ich samych, tym lepiej. - Zerknęłam na zadrukowaną kartkę. - Ja pójdę do klubu ogrodników. Ty pewnie wolisz koszykówkę?
- Nie lubię babrać się w ziemi. - Przytaknęła.
Rozdzieliłyśmy się. Ja poszłam do ogrodu, a Cerise na salę gimnastyczną. Na miejscu rozejrzałam się z zachwytem. Rośliny były zadbane i zdrowe, kamienna ścieżka czysta, a w powietrzu czuć było delikatny zapach kwiatów. Byłam tak zauroczona tym widokiem, że w pierwszej chwili nie dostrzegłam zielonowłosego chłopaka stojącego trzy metry ode mnie.
- Cześć. Należysz do klubu ogrodników?
Wzdrygnęłam się zaskoczona.
- Nie, jeszcze nie. Ale mam zamiar się zapisać. - Odpowiedziałam odwracając się w jego stronę. - Potrzebujesz pomocy?
- Ktoś miał przyjść i zanieść kwiaty do szkoły. - Otrzepał rękawice. - Jestem Jade. Miło mi.
- Mnie również. Marcelle. - Uścisnęłam jego dłoń. - Ja mogę je zanieść.
- Naprawdę? - Uśmiechnął się. - Będę wdzięczny.
- Cieszę się, że mogę pomóc. - Odparłam odwzajemniając uśmiech. - To mimoza i fikus, prawda? - Spytałam sięgając po rośliny.
- Tak. Interesujesz się kwiatami?
- Zanim się tu przeniosłam pomagałam mojej babci opiekować się ogrodem. W międzyczasie poznałam wiele nazw różnych roślin.
- Rozumiem. - Pokiwał głową w zamyśleniu. - Wybacz, ale muszę wracać do pracy. Liczę na Ciebie. - Dodał i odszedł w stronę szklarni.
Wyszłam z ogrodu i skierowałam się do szkoły. Po drodze natknęłam się na Cerise, która rozglądała się wokół. Podeszłam do niej z uniesionymi brwiami.
- Zgubiłaś coś?
- Co? Nie. Szukam piłek do kosza. - Odgarnęła kosmyk kruczoczarnych włosów z twarzy. - A Ty? Po co Ci te kwiaty?
- Mam je zanieść do szkoły. - Odparłam. - Idę. Muszę jeszcze znaleźć dla nich miejsce.
- Pewnie. Do później.
Weszłam do budynku. Zdecydowałam, że najpierw zaniosę kwiaty do sali, gdzie wczoraj miałam lekcję wychowawczą. Zostawiłam tam mimozę. Fikusa postanowiłam zanieść do pokoju gospodarzy. W środku wciąż był Nataniel z Melanią.
- Witaj znowu. Co Cię sprowadza? - Zapytał blondyn rzucając roślinie nieufne spojrzenie.
- Przyniosłam fikusa, żeby nieco ożywić wnętrze. - Postawiłam go na parapecie. - Melanio, mogłabyś go doglądać?
- Pewnie. - Dziewczyna się rozluźniła. - Pasuje tu.
- Też tak uważam. - Uśmiechnęłam się lekko. - Wybaczcie, ale teraz dołączę do Cerise.
Pożegnaliśmy się i wróciłam na korytarz. Tam wpadłam na Kentina.
- Och, wybacz. Nie uważałam.
- N-nic się nie stało. - Zarumienił się. - Widziałaś już całą szkołę, Marcelle?
- Nie, nie widziałam.
- Ja już byłem wszędzie. - Uśmiechnął się szeroko. - Oprowadzić Cię?
- Może innym razem. Właśnie szukałam Cerise. Widziałeś ją może?
- Ostatnio zbierała piłki do koszykówki. - Odparł. - A właśnie, Marcelle, jaki wybrałaś klub? Koszykówki czy ogrodników? Ja ogrodników.
- Ja również. Jak wiesz, lubię rośliny. - Kątem oka uchwyciłam znajomą skórzaną kurtkę. - Chyba widziałam Cerise. Wybacz, pogadamy innym razem.
Oddaliłam się szybkim krokiem. Lubiłam Kentina, był naprawdę miłym chłopakiem, ale czasami nieco się narzucał. Znalazłam moją zgubę na dziedzińcu. Rozmawiała z tym czerwonowłosym chłopakiem. Gdy mnie zauważyła pożegnała się z nim i ruszyła w moim kierunku. Oczy jej lśniły.
- Zdarzyło się coś przyjemnego? - Zapytałam podejrzliwie.
- Kastiel pokazał mi widok z dachu. - Odpowiedziała z szerokim uśmiechem. - Niesamowity! Następnym razem Ci pokażę!

- Nie sądzę, żeby to był dobry pomysł. - Powiedziałam sceptycznie marszcząc brwi. - Musi mieć klucze, a nie sądzę, by miał je od dyrektorki.