poniedziałek, 25 sierpnia 2014

Rozdział 15 "Powrót"

Dwudziesty ósmy grudnia, lotnisko.
Chodziłam nerwowo to w jedną, to w drugą stornę, co jakiś czas rzucając nerwowe spojrzenia w stronę bramek. Kilka kroków ode mnie stał Kastiel nanszalcko oparty o ścianę, a zaraz obok niego siedział jego białowłosy przyjaciel. Oboje uważnie mnie obserwowali – czerwonowłosy z kpiącym uśmieszkiem, zaś Lysander sprawiał wrażenie, jakby mnie prześwietlał. Mało mnie to jednak interesowało. Zwłaszcza, że w oddali zamajaczyły mi znajome, liliowe włosy.
- Marcelle! - Zawołałam, nim zdążyłam się powstrzymać.
*
Wyciągnęłam telefon z zamiarem skontaktowania się z Cerise, ale jak się okazało, był to zbyteczny trud. Schowałam urządzenie do kieszeni i skierowałam swoje spojrzenie w stronę, skąd dobiegł mnie jej głos. Zauważyłam ją niecierpliwie drepczącą w miejscu w towarzystwie szkolnego buntownika i wiecznie gubiącego swój notes chłopaka. Przeszłam przez bramki i podeszłam do oczekującej mnie trójki. Brunetka natychmiast pochwyciła mnie w ramiona, by po chwili odsunąć się na dwa kroki i obrzucić uważnym spojrzeniem.
- Wyglądasz... Dobrze. - Powiedziała z wahaniem.
Uśmiechnęłam się lekko.
- I tak też się czuję. - Skinęłam głową pozostałym na przywitanie. - Cieszę się, że was widzę. Jak minęły wam święta?
Prowadząc luźną pogawędkę pojechaliśmy taksówką pod dom, w którym mieszkałyśmy wraz z błękitnooką. Gdy tylko weszliśmy do salonu, ku zdumieniu wszystkich naszych współlokatorów, właścicielka wyściskała mnie z szerokim uśmiechem. Szybko przywitałam się z pozostałymi, po czym razem z Cerise, Kastielem i Lysandrem weszliśmy na piętro. Zanim jednak weszłam do pokoju zamarłam z ręką na klamce.
- Mam się bać? - Zapytałam spoglądając nieufnie na ciemnobrązowe drzwi.
- Ale śmieszne. - Stwierdziła kwaśno brunetka. - No wchodź. - Ponagliła mnie.
Ledwo przekroczyłam próg pomieszczenia, gdy wprost w moją twarz wystrzeliło kolorowe konfetti. Zamrugałam osłupiała. Pokój wypełniały znajome twarze z liceum. Byłam przygotowana na bajzel nie z tej ziemi, a nie na przyjęcie niespodziankę z okazji powrotu. Błękitnooka uśmiechnęła się zmieszana.
- Alexy nalegał. - Mruknęła.
- Nie trudno mi w to uwierzyć. - Przyznałam.
- Nie stójcie tak, wchodźcie! - Zawołał błękitnowłosy wciągając nas do środka.
- Nie wiedziałam, że jesteś tu nowym gospodarzem. - Rzuciłam stawiając walizkę obok łóżka i obrzucając pokój uważnym spojrzeniem. - Dobrze, że ściany pozostały tego samego koloru.
- Cerise Ci mówiła? - Zaśmiał się Armin zjawiając u mojego boku. - Alex'ego nie da się już powstrzymać, gdy się na coś napali.
Pół godziny później, kiedy już z każdym zamieniłam kilka słów, oparłam się zmęczona o parapet. Cieszyłam się, że wszyscy tu są, ale najchętniej wykradłabym się z pokoju i zaszyła w bibliotece wśród książek, za towarzysza mając jedynie pianino.
- Zmęczona?
- Tak. - Uśmiechnęłam się subtelnie do białowłosego.
- Nie martw się. Alexy wszystkim uświadomił, że po godzinie się zmywamy, byś mogła odpocząć. - Stanął obok mnie. - Wygląda na to, że z tobą wszystko w porządku.
- Tak. Dlaczego?
- Cerise bardzo się o Ciebie martwiła. Zna Cię najlepiej, więc to zrozumiałe. - Mówił powoli, starannie dobierając słowa. - Przyznam, że zaraziła mnie swoim niepokojem.
- Wybacz. - Westchnęłam. - Cerise zna moją sytuację i doskonale wie, co się dzieje w moim domu. Zna mnie też dość długo, by być w stanie mnie rozszyfrować. A że moja obecna sytuacja jest nieco skomplikowana, to budzi w niej nadopiekuńczość.
- Rozumiem.
Wbiłam w niego uważne spojrzenie. Sprawiał wrażenie, jakby chciał wiedzieć więcej.
- Lubisz muzykę klasyczną?
- Tak.
- Pokażę Ci coś.
Odepchnęłam się od parapetu i ruszyłam do drzwi. Na szczęście goście byli zbyt zajęci sobą, zaś moja przyjaciółka właśnie kłóciła się z szkolnym buntownikiem na temat ulubionego zespołu, by zauważyć nasze zniknięcie. Zaprowadziłam białowłosego do biblioteki na cel obierając stary instrument. Bez wahania usiadłam na ławeczce i podniosłam klapę. Mimowolnie uśmiechnęłam się czując znajome mrowienie w opuszkach palców.
- Umiesz grać? - Spytał zainteresowany.
- Od dziecka fascynowałam się pianinem. - Odparłam. - Usiądź.
Chłopak zajął miejsce nieopodal, gdzie zwykle siadywała pani Gloire, kiedy udało jej się namówić mnie na zagranie jakiegoś kawałka. Przyłożyłam palce do klawiszy i wtedy się zawahałam. Zerknęłam niepewnie na Lysandra. Ten uśmiechnął się zachęcająco. Dotąd grałam przed wieloma ludźmi, jednak przed białowłosym czułam pewne skrępowanie. Grając obnażałam swoją duszę i o ile przed innymi nie bałam się tego robić, o tyle przed białowłosym czułam się zawstydzona. Zamknęłam oczy, wzięłam głęboki wdech i wydech. Wtedy po pomieszczeniu rozeszły się pierwsze, słodkie dźwięki, jakie wydawał z siebie instrument. W tej samej chwili skrępowanie zniknęło. Pozwoliłam, by moje emocje przejęły kontrolę nad rękoma, serce nadawało rytm, a nad wszystkim czuwała dusza. Czułam, że coś we mnie się zmieniło. Kiedy pierwszy raz zagrałam na tym pianinie byłam bardziej... Przygnębiona. Tym razem zdawało się, że pogodziłam się z przeszłością i moimi wyborami, które podjęłam ze słuszności, bez zgody z uczuciami.
*
- Hej, nie ma Marcelle. - Zauważył Armin.
- Jak to? - Alexy rozejrzał się po pomieszczeniu. - Może powinniśmy ją znaleźć?
- Nie szukajcie jej. - Wtrąciłam się.
- Dlaczego? - Błękitnowłosy zmarszczył brwi.
- Zauważyliście, że znikął ktoś jeszcze?
- Nie ma Lysandra. - Odezwał się Kastiel.
- Bingo. - Moje wargi wykrzywiły się w zadowolonym uśmieszku. - Wyszli razem jakiś kwadrans temu, gdy dyskutowałeś z Natanielem o szkolnym radiu.
- Powinniśmy ich znaleźć i po kryjomu zrobić zdjęcie! - Oznajmiła Rozalia wtrącając się do rozmowy w pogotowiu trzymając aparat. - Gdzie mogli pójść?
- Zostaw ich samych. - Rzucił szkolny buntownik.
- Ale...!
- Zdjęcie możesz zrobić innym razem. - Poparłam czerwonowłosego. - A teraz czas, żeby tu ogarnąć, więc ruszcie dupy i pomóżcie mi tu posprzątać.
*
Wypuściłam powoli powietrze z płuc kończąc utwór. Podniosłam wzrok znad klawiszy niemal od razu natrafiając na dwukolorowe tęczówki. Lysander wyglądał na oszołomionego, jak dziecko, które pierwszy raz pojechało do disneylandu i zostało oślepione różnorodnością.
- Wszystko w porządku? - Spytałam cicho zamykając klapę.
- To było... Niezwykłe. - Uśmiechnął się czarująco. - Jednak nie znam tej melodii. Podasz mi tytuł utworu?
- Nie ma jeszcze nazwy. - Odparłam. - Ja to napisałam. W samolocie, gdy już opuszczałam Anglię. Nie miałam jednak czasu, żeby zastanowić się nad stosowną nazwą. - Wstałam zza instrumentu i rozprostowałam palce. - Cieszę się, że spodobała Ci się moja twórczość.
- Czuję się... Onieśmielony. - Oznajmił podchodząc do mnie powoli.
- Dlaczego?
- Mam wrażenie, że zobaczyłem prawdziwą Ciebie. Esencję twojego „ja”. A to sprawia, że mam ochotę... - Urwał zatrzymując się w pół kroku. Jego twarz oblał lekki rumieniec. Odchrząknął nerwowo wbijając wzrok w pełne regały. - Powinniśmy wracać. Pewnie zauważyli już naszą nieobecność na przyjęciu.
- Masz rację. Wracajmy. - Przytaknęłam odwracając się w kierunku drzwi.

piątek, 8 sierpnia 2014

Rozdział 14 "Święta"

Witam wszystkie czytelniczki! Chciałabym was powiadomić, że wyjeżdżam na cały miesiąc na wakacje i w związku z tym nie wiem, kiedy pojawi się kolejny rozdział. Na pewno nie za szybko. Gdy jednak już będzie informacja pojawi się na moim funpage, do którego jest link z boku w "do czytelników". Jeśli ktoś chce być poinformowany osobiście proszę o wysłanie wiadomości na mój e-mail, bądź gg.
e-mail: sakurishi.cherry.chan@gmail.com
gg: 48598346


*

Lotnisko. Dzień przed wigilią, godzina siedemnasta.
- Wyjeżdżam tylko na święta. - Mimowolnie uśmiechnęłam się lekko. - A żegnacie mnie, jakbym co najmniej jechała na swój własny ślub z zamiarem zostania w Anglii na stałe.
W pierwszym momencie byłam zdumiona ilością osób, jakie zjawiły się by mnie pożegnać na krótko przed odprawą. Poza Cerise przyjechała Iris, Violetta, Kim, nawet Melania. Z chłopców zjawił się Alexy, Armin, Lysander i Kastiel, choć ten raczej ze względu na moją przyjaciółkę, niż mnie. Mimo wszystko była to całkiem spora grupka.
- Nawet tak nie mów! - Oburzył się błękitnowłosy niemal się na mnie wieszając. - Baw się dobrze, ale wróć do nas! Będziemy za Tobą tęsknić! - Z osłupieniem zauważyłam, jak jego oczy się zaszkliły. - Obiecujesz, że wrócisz? - Zapytał pociągając nosem.
Przyznam, że mnie zatkało. Brunetka zaczęła się śmiać, a chwilę później dołączyli do nich pozostali, zaś ja bezradnie rozłożyłam ręce. Wyciągnęłam aksamitną chusteczkę z kieszeni z wyszytymi moimi inicjałami, po czym otarłam chłopakowi łzy.
- Obiecuję, tylko nie roń już łez. Zgoda? - Posłałam mu mój najlepszy z uśmiechów, na jaki w tym momencie było mnie stać.
- Obiecałaś, więc już nie możesz się wycofać. - Wyszczerzył wszystkie swoje ząbki.
Wypuścił mnie ze swoich objęć i pozwolił, by pozostali rówierz mogli się ze mną pożegnać. Dziewczyny tylko mnie wyściskały – najwyraźniej udzielił im się nastrój błękitnowłosego sprzed chwili. Armin powiedział, że mam wygrać walkę z bossem, cokolwiek miało to znaczyć. Kastiel powiedział tylko, żebym za długo tam nie siedziała, bo to on będzie musiał znosić humory Cerise, za co dostał kuksańca w bok od błękitnookiej. Potem przyszła kolej na Lysandra.
- Nie wiem dlaczego nie chcesz lecieć do Anglii, ale mam nadzieję, że mimo wszystko miło spędzisz święta. - Powiedział cicho, by te słowa dotarły tylko do mnie. Choć nie musiał się wysilać, gdyż pozostali zbili się w grupkę i zaczęli dyskutować na temat swoich planów. - Oraz że wrócisz do nas po świętach, Marcelle.
Poczułam rozkoszny dreszcz na plecach, gdy jego piękne, dwukolorowe oczy wpatrywały się w moją twarz. Gdy uśmiechnął się subtelnie odgarniając mi za ucho niesforny kosmyk liliowych włosów. Czułam, jak moje policzki delikatnie się zaróżowiły.
- Dziękuję. - Uśmiechnęłam się nieco zawstydzona. - Tobie również życzę świąt spędzonych w przyjemnej atmosferze, Lysandrze.
Niestety, czas się kończył. Białowłosy cofnął się kilka kroków ustępując miejsca Cerise, która bez słów przytuliła się do mnie. Czułam jej napięte mięśnie, widziałam smutek malujący się w jej oczach i usta zaciśnięte w wąską linię.
- Uważaj na siebie. Błagam. - Szepnęła z trudem hamując łzy.
- Będę. - Uśmiechnęłam się łagodnie. - Nie myśl za dużo o mnie podczas świąt, dobrze?
- Postaram się. - Odwzajemniła uśmiech, choć nie było w nim tej energii, którą dziewczyna tryskała na co dzień. - Do zobaczenia po świętach.
Pożegnałam się z pozostałymi i przeszłam przez bramki na odprawę. Wszyscy mi machali wykrzykując ostatnie pożegnania i życząc miłego lotu. Odmachałam im i zniknęłam za zakrętem. Zgodnie ze wskazówkami stewardessy udałam się w stronę odpowiedniego korytarza.
*
Spoglądałam za przyjaciółką, dopóki nie zniknęła mi z pola widzenia. Potem odwróciłam się w stronę wyjścia i razem z pozostałymi opuściłam budynek. Dotarłam na parking z wyraźnym ociąganiem. Marcelle nie brała ze sobą żadnej walizki, gdyż wiele rzeczy zostawiła w Anglii, więc na lotnisko przyjechałyśmy razem na moim ścigaczu. Spojrzałam się na maszynę wzdychając ciężko. Ledwo się rozstałyśmy, a już mi jej brakowało.
- Jesteście naprawdę zżyte. - Z zamyślenia wyrwał mnie głos Lysandra.
- Tak, to prawda. W przeszłości było wiele sytuacji, które się do tego doprowadziły. - Odpowiedziałam wyciągając z kieszeni kurtki kluczyki. - Jadę do domu, chłopcy. Do zobaczenia.
Przerzuciłam nogę przez siedzenie i nie czekając na odpowiedź odpaliłam silnik. Ubrałam hebanowy kask na głowę i wyjechałam z betonowej nawierzchni przed lotniskiem. Zerknęłam w lusterko i dostrzegłam samolot wzbijający się w powietrze. Trzymaj się, Marcelle.
*
Stałam właśnie pośrodku salonu, w którym jeszcze dwa dni temu odbywała się wigilia razem z bliźniakami i ich rodzicami. Ci wyjechali do swoich rodziców na pozostały okres świąt, zaś Alexy i Armin postanowili urządzić imprezę również dla znajomych. Pomieszczenie wyglądało co najmniej na odmienione. Białe zasłony zastąpiły krwistoczerwone kotary, kremowy obrus zamienił się z granatowym, nawet ozdoby na choince były inne! Zafascynowana badałam każdy skrawek pomieszczenia zauważając kolejne zmiany.
- I jak się podoba? - Zapytał Alexy pojawiając się znikąd.
- Niesamowite. - Odparłam. - Nie wiem, jakiej magi użyłeś, ale musisz mnie kiedyś tego nauczyć. - Dodałam śmiejąc się cicho.
- Cieszę się, że Ci się podoba. - Uśmiechnął się szeroko.
Pogadaliśmy jeszcze moment, po czym chłopak oddalił się szybkim krokiem, gdy zobaczył, że jego brat znika w kuchni. Jak twierdził, Armin i kuchnia to katastroficzne połączenie. Wtedy też w pomieszczeniu zjawili się Kastiel i Lysander. Ruszyłam w ich kierunku.
- Och nie, tylko nie Ty. - Rzucił buntownik.
- Gdybyś się tak nie szczerzył, to może bym uwierzyła. - Uśmiechnęłam się złośliwie. - Hej Lysander. Jak było u rodziców?
- Zabawnie. - Odparł. - Cała uwaga skupiła się na Rozalii i Leo, więc nie musiałem też za dużo się udzielać. A Tobie jak podobała się wigilia z rodziną Alexego i Armina?
- Było świetnie. Mają super rodziców. - Zaśmiałam się. - Ale nic nie pobije talentu Alexego do zmiany wystroju. Wierz lub nie, ale jeszcze dwa dni temu prawie wszystko było tu w kolorach beżu i bieli. Ze ścianami włącznie.
- Żartujesz. - Czerwonowłosy wytrzeszczył oczy.
- Właśnie rzecz w tym, że nie.
- Nieźle.
Potem impreza się rozkręciła. Śmialiśmy się, wygłupialiśmy, jedliśmy i piliśmy. Nawet tańczyliśmy, choć to były raczej parodie prawdziwego tańca. Zabawa powoli się kończyła, Alexy i Armin ogarniali miejsce na materace, by każdy miał gdzie spać. Ja tymczasem opierałam się o parapet i wyglądałam za okno obserwując lśniące punkciki wysoko na atramentowym niebie.
- Ufoludki nie przylecą, jeśli na to liczysz. - Oznajmił Kastiel opierając się o ścianę obok.
- A już myślałam. - Przewróciłam oczami.
- Nie martw się o nią. Chociaż nie znam Marcelle za dobrze, to wydaje się być twardą osobą, która nie da sobie w kaszę dmuchać.
- Ty... Mnie pocieszasz?
- Jak Ci się nie podoba, to mogę sobie pójść. - Burknął.
Wybuchnęłam niepohamowanym śmiechem. Kilka osób zerknęło w naszym kierunku. To musiał być ciekawy widok – Kastiel z miną obrażonego dziecka i ja zwijająca się ze śmiechu. Kiedy w końcu się uspokoiłam i opanowałam drżące ciało zaczerpnęłam powietrza w płuca.
- Dzięki. Trochę mi lepiej.
- Dobrze, że chociaż tobie. - Fuknął.
- Oj no, nie obrażaj się. - Trąciłam go w ramię. - Chodź, pomożemy chłopakom.
- Poradzą sobie bez naszej pomocy. - Mruknął, jednak grzecznie poszedł za mną.
- Niby taki bad boy, ale pociesza ludzi z dołkiem i pomaga innym. - Zachichotałam.
- Spróbuj to komuś wypaplać, a już ja się postaram, by to były ostatnie słowa, jakie powiesz. - Zagroził piorunując mnie swoim spojrzeniem.
- Och, oczywiście, że nikomu nie powiem. To będzie moja karta przetargowa.
- Ty mała...
Nie dokończył, bo wtedy Alexemu jeden z materacy wymsknął się z rąk. W ostatnim momencie go złapałam, jednak impet spadającego przedmiotu ze schodów zmusił mnie do cofnięcia się parę kroków. A że Kastiel szedł dwa kroki za mną nieuniknionym było na niego wpaść. Uniosłam głowę do góry i uśmiechnęłam się szeroko.
- Złap za drugi koniec.

środa, 6 sierpnia 2014

Rozdział 13 "Zobowiązania"

Koniec końców poszłyśmy spać krótko po północy boleśnie świadome, że następnego dnia czekała nas szkoła. W środę siedziałyśmy akurat w klasie, kiedy do pomieszczenia wparowała szkola reporterka, Peggy. Z rozmowy wywnioskowałam, że nie została zaproszona na przyjęcie Melanii. W zasadzie nie zdziwiło mnie to. W czasie, gdy ja szukałam sprawdzianów, ona napisała jakiś przykry artykuł o Natanielu. Naturalną koleją rzeczy było niepoinformowanie wścibskiej dziewczyny o przyjęciu.
Reszta lekcji minęła bardzo szybko. Razem z Cerise ulotniłyśmy się jak najszybciej. Chciałyśmy w spokoju czekać na telefon od Victora, ten jednak nie nadchodził. Tydzień, dwa, trzy, aż w końcu minął pełen miesiąc.
- Mam dość. - Warknęła któregoś dnia brunetka. - Nic nie wiemy.
- Nie możemy od tak wyjechać w trakcie roku szkolnego. - Odparłam, czułam jednak, że błękitnooka nie będzie musiała długo mnie namawiać do wyjazdu.
- Wiem, że nie. Inaczej będziemy musiały wrócić do Anglii na stałe. Ale dlaczego on się nie odzywa? Co się stało? Znalazł Joycelyn? Nic mu nie jest? Zaraz eksploduję! - Opadła na łóżko zaciskając obie dłonie w pięści w geście frustracji.
Już otworzyłam usta z gotową odpowiedzią, gdy niespodziewanie mój telefon się rozdzwonił. Wyciągnęłam go z kieszeni atramentowej marynarki i od razu wcisnęłam zieloną słuchawkę widząc nazwę na wyświetlaczu.
- Victor? Wszystko w porządku? - Cerise poderwała się z miękkiej pościeli.
- Tak. Przepraszam, że tak długo się nie odzywałem. - Skinęłam jej głową, by się uspokoiła. - Dasz mnie na głośnik?
- Jasne. - Położyłam telefon na biurku i włączyłam odpowiednią funkcję w urządzeniu. - Powiedz, co się działo? Tak długo się nie odzywałeś. Martwiłyśmy się.
- Przepraszam. Batalia z ojcem nie była łatwa. - Usłyszałyśmy głębokie westchnięcie. - W końcu odwołał moje zaręczyny z Severine i mogłem udać się na poszukiwania Joycelyn. Jest tu teraz. Chcecie z nią porozmawiać? - W jego głosie słyszałam czystą radość.
- Jeszcze się pytasz! - Krzyknęła brunetka.
Rozmawialiśmy prawie dwie godziny zupełnie nie przejmując się kosztami, jakie poniesiemy za tak długą, między krajową konwersację. Dowiedziałyśmy się, że ojciec Victora uległ po trzech tygodniach. Wtedy złotooki natychmiast poleciał do Ameryki, by odnaleźć ukochaną. Po pięciu dniach udało mu się ją przekonać do powrotu na ojczystą ziemię.
- Przylecimy w weekend. - Oznajmiła Joycelyn głosem przesyconym szczęściem. - Musicie się pogodzić z faktem, że zaklepiemy wam oba te dni.
- No dobra. - Rzuciła błękitnooka udając niechęć. - Skoro musimy. - Zaraz jednak się roześmiała psując efekt.
- Nie możemy się was doczekać. - Zapewniłam. - Do zobaczenia.
- Do zobaczenia. - Odpowiedzieli jednocześnie.
Chwilę pogrzebałam w telefonie, napisałam krótką wiadomość ojcu i schowałam komórkę z powrotem do kieszeni marynarki. Spojrzałam się na Cerise czując, że przygląda mi się od końca rozmowy. Uniosłam brwi w pytającym geście.
- Co jest? - Zapytała.
- Nic takiego. - Westchnęłam. - Pamiętasz tą propozycję, którą złożył mi ojciec? Powiedziałam Ci wtedy, że Ci ją wyjawię, kiedy ją przemyślę.
- Tak. - Zmrużyła oczy.
- W zamian za wsparcie Victora, stawienie się za nim u jego ojca i pomoc w odnalezieniu Joycelyn chce, żebym przyjechała na święta do domu. - Odwróciłam wzrok. - Sama.
- Nie zgadzam się. - Syknęła oburzona. - Nie ma szans.
- Wiesz, że nic na to nie poradzisz. On już dopełnił swojej części umowy. Uśmiechnęłam się do niej uspokajająco. - Nie martw się, Cerise. Nic mi nie będzie. Poza tym porozmawiam z Victorem, jak przyjedzie. On już coś wymyśli.
- To nie chodzi o to, czy sobie poradzisz, bo wiem, że tak. - Brunetka potarła skronie. - Rzecz w tym, że Oni tam będą. Będziesz cierpieć.
- Wiem. - Zamknęłam oczy i uśmiechnęłam się lekko. - Ale ja zawsze dotrzymuję słowa.
- Nie powstrzymam Cię. - Westchnęła. - W takim razie obiecaj mi coś, Marcelle.
- Co takiego?
- Nie zostawaj z nimi sam na sam. I wróć, jak tylko będziesz mogła.
- Obiecuję.
*
Półtora miesiąca później, piątek. Liceum Słodki Amoris, korytarz główny.
- To niesamowite, jak ten czas zleciał. - Westchnęła Cerise.
- Już niedługo święta. Zostało ledwie dziesięć dni. - Przyznałam.
- Święta. - Lysander uśmiechnął się lekko. - Czas, który spędzasz z bliskimi.
- Masz jakieś plany? - Spytałam z uśmiechem.
- Na wigilię jadę z bratem i Rozalią do rodziców na wieś. - Odparł. - A Ty jakie masz plany, Marcelle? Wracasz do Anglii?
- Tak. - Uśmiechnęłam się usiłując zamaskować smutek z tego powodu. - Ale Cerise nie jedzie ze mną. Zostaje tutaj.
- To dość niespodziewane. - Stwierdził białowłosy, któremu nie umknął grymas niezadowolenia na twarzy brunetki. - Stało się coś?
- Nie, skąd. - Przeniosłam wzrok na szkolnego buntownika. - A Ty, Kastielu?
- Moi rodzice wracają na święta. Wzięli sobie wolne. - Skrzywił się. - Cerise, a Ty dlaczego nie lecisz do Anglii?
- Moja matka się mną nie interesuje, ojciec też ma mnie gdzieś. Nie mam dla kogo tam wracać. - Odpowiedziała sucho, po czym wbiła we mnie swoje spojrzenie. - A tym razem nie mogę jechać do Marcelle. - Znowu się skrzywiła.
- Nie martw się, załatwię Ci zastępstwo za mnie, gdy będę w Anglii. - Zapewniłam.
Rzuciła mi spojrzenie mówiące „wiesz, że nie to miałam na myśli”, ja jednak udałam, że go nie widzę. Wtedy też niespodziewanie na plecach brunetki wylądował Alexy. Chłopak dołączył do szkoły razem ze swoim bratem bliźniakiem niedługo po tym, jak Victor odwiedził nas z Joycelyn. Zabawny i miły chłopak. Gdyby nie to, że wolał chłopców, z pewnością błękitnooka by się za niego brała.
- Cześć wam. - Przywitał się niebieskowłosy puszczając moją przyjaciółkę i stając obok brata, który również pojawił się znikąd. - Słyszałem, że nie masz co robić na święta. Może wpadniesz do nas na wigilię? A w pierwszy dzień świąt większość z nas spotyka się również u nas. Co Ty na to? - Wyszczerzył zęby w szerokim uśmiechu.
- Pewnie. - Uśmiechnęła się słabo.
- Hej, co to za uśmiech? - Oburzył się. - Marcelle przecież wróci!
- Chciałabym być tego taka pewna, jak Ty. - Westchnęła.
- Co masz na myśli? - Zapytał od razu.
- Nie ważne. O której mam u was być? I musisz podać mi adres.
- Jasne, już Ci mówię. Masz gdzie zapisać?
Jego uwagę łatwo było odwrócić. Kastiela również udało się wciągnąć w rozmowę z bliźniakami. Tylko jedna para oczu wciąż przyglądała się mojej osobie. Lysander uważnie mi się przyglądał, jakby pragnąc wyczytać z mojej twarzy odpowiedź na zagadkowe słowa Cerise.
- Wiem, że nie powinienem się wtrącać, w końcu to twoje sprawy rodzinne. - Zaczął białowłosy wciąż nie odrywając wzroku od mojej twarzy. - Jednak jeśli chciałabyś ze mną porozmawiać, służę pomocą.
- Dziękuję, Lysandrze. - Uśmiechnęłam się z wdzięcznością. - To jednak są sprawy, do których nie chcę wciągać nawet Cerise.
- Rozumiem. - Powoli skinął głową. - Chciałem przez to tylko powiedzieć, że masz tu przyjaciół, którzy będą się martwić, gdyby coś Ci się stało. - Zawahał się. - Ja również będę niespokojny, jeśli nie wrócisz po świętach do szkoły.
- Zapamiętam. - Odwróciłam wzrok czując, jak delikatny rumieniec wkrada mi się na policzki. - Nie martw się. Wrócę, gdy tylko będę miała taką możliwość.

poniedziałek, 4 sierpnia 2014

Rozdział 12 "Piżama party"

Następnego dnia odprowadziłyśmy Victora na lotnisko, więc w szkole byłyśmy dopiero wpółdo dwunastej. Co i tak jest rekordowym czasem przebycia tej odległości do szkoły. Jednak po drodze Cerise zupełnie ignorowała wszelkie ograniczenia prędkości. Cud, że przeżyłyśmy ten piekielny rajd z obrzeży miasta do samego centrum i że nikt nas nie zatrzymał. Weszłyśmy do szkoły na krótkiej przerwie. Niemal od razu wpadłyśmy na Nataniela.
- Cześć. - Uśmiechnął się. - Nieobecność na wczorajszej lekcji i dzisiejsze opuszczenie pierwszych lekcji macie już usprawiedliwione.
- Jak to? - Zamrugałam zdziwiona.
- Do szkoły zadzwonił twój ojciec. - Odparł. - Nie wiedziałaś?
- Nie. - Wzruszyłam ramionami. - Nie ważne. Dziękuję za przekazanie informacji.
Poszłyśmy pod naszą klasę. Bez słowa trawiłyśmy to, co powiedział przed chwilą blondyn. To nadzwyczajne, by ojciec aż tak się wysilił w tak mało istotnej sprawie, jak kilka opuszczonych lekcji. W końcu jednak doszłam do wniosku, że nie ma sensu o tym myśleć.
- Marcelle! - Usłyszałam krzyk, a chwilę później białowłosa piękność uwiesiła mi się na szyi. - Dziękuję, dziękuję, dziękuję! Dzięki tobie pogodziłam się z Leo!
- Naprawdę? - Uśmiechnęłam się lekko. - Cieszę się.
- W nagrodę mam coś dla Ciebie. - Szepnęła konspiratorskim tonem. - Mam po ostatnim zdjęciu Nataniela, Kastiela i Lysandra. Możesz wybrać sobie jedno.
- Nawet nie pytam, skąd je masz. - Westchnęłam. - Nie sądzę jednak, żeby posiadanie zdjęcia jednego z nich, gdy o tym nie wiedzą, jest... - Zacięłam się widząc zdjęcia, które podsunęła mi Rozalia z niewinnym uśmiechem.
- Nic nikomu nie powiem. - Zachichotała. - To które chcesz?
Zawahałam się. Zerknęłam w bok na brunetkę podpierającą ścianę. Bez zainteresowania naszą rozmową słuchała muzyki ze swojego telefonu i odpisywała na wiadomość. Wróciłam spojrzeniem do podekscytowanej złotookiej.
- Ech, ja... - Zmieszałam się.
- Taaak? - Szczerzyła się.
- Poproszę to z Lysandrem. - Poddałam się.
Z białowłosym najprzyjemniej mi się rozmawiało, uznałam więc, że to najlepszy wybór. W końcu ciężko było mi sobie wyobrazić oglądanie zdjęcia Kastiela, szkolnego buntownika, czy też Nataniela, głównego gospodarza.
- Lysander jest w twoim typie? - Obrzuciła mnie badawczym spojrzeniem. - W sumie nie wiem, po co pytam. - Znów zachichotała. - Proszę. Nie zgub go!
Podała mi jedno z nich, po czym, wciąż promieniejąc radością na najbliższe kilka metrów, pobiegła gdzieś przed siebie. Z westchnieniem schowałam fotografię do mojego notesu, który chwilę później wylądował w torbie. Wtedy też, nie wiadomo skąd, wyłonił się nie kto inny, jak chłopak ze zdjęcia.
- Witaj. - Uśmiechnął się czarująco.
- Witaj. - Odwzajemniłam uśmiech z trudem powstrzymując rumieniec. Nie byłam pewna, czy przypadkiem czegoś nie usłyszał. - Coś się stało?
- Widziałem, że nie było Cię... - Zerknął na błękitnooką. - … Was na pierwszych lekcjach, więc gdy dostrzegłem was pod klasą, postanowiłem podejść. Poza tym również wczoraj nie pojawiłyście się na ostatniej lekcji. Coś się stało?
Spojrzałam się na niego zaskoczona. Nie spodziewałam się, że mógłby się martwić.
- Nie, to nic takiego. - Zapewniłam. - Odwiedził nas przyjaciel z dzieciństwa z pewną sprawą nie cierpiącą zwłoki. Musiałyśmy więc pójść ją omówić.
- Rozumiem. - Skinął powoli głową. - Słyszałem też, że udało Ci się pogodzić Rozalię i Leo. Dziękuję Ci.
- To nic takiego. Cieszę się, że mogłam im pomóc.
Porozmawialiśmy jeszcze chwilę, po czym Lysander musiał pójść na dziedziniec, żeby zamienić kilka słów z Kastielem. Wtedy też przypomniałam sobie o zaproszeniach od Melani. Stanęłam naprzeciwko przyjaciółki dając jasno do zrozumienia, by wyciągnęła choć jedną ze słuchawek tkwiących w jej uszach.
- Co jest? - Zapytała grzecznie spełniając moją niemą prośbę.
- Melania zaprasza nas do siebie na piżama party. Idziemy?
- To ona nas lubi?
- Powiedziała, że jej przykro za jej zachowanie i nas zaprosiła. - Wyjaśniłam.
- Spoko, możemy iść. - Wzruszyła ramionami. - Nawet lepiej, że czymś się zajmiemy, bo spokojne czekanie na wieści od Victora nie wyszłoby nam na dobre.
- Masz rację. - Zaśmiałam się.
*
Tego samego dnia szłyśmy do Melani na umówione spotkanie. Idąc przez park nagle zauważyłyśmy rozpędzonego psa zmierzającego w naszym kierunku. Przyznam, że się wystraszyłam. Jednak widząc radość na twarzy przyjaciółki już wiedziałam, że nic złego się nie dzieje. A wręcz przeciwnie – w końcu Cerise skądś znała tego czworonoga.
- Demon! - Zawołała zachwycona. Gdy ten znalazł się obok niej ta natychmiast się schyliła, by podrapać go za uchem. - A gdzie twój pan? Bo chyba mi nie powiesz, że jesteś tu sam?
- Wiesz, raczej nic Ci nie powie. Psy nie mówią. - Zauważył czerwonowłosy podchodząc do nas. - Ale ktoś taki jak Ty może faktycznie myśli, że może rozmawiać ze zwierzętami. Tylko, że to podlega już pod chorobę psychiczną. - Dodał ze złośliwym uśmieszkiem.
- Odezwał się ten, który myśli, że ma jego pies się go słucha.
- Demon zawsze się mnie słucha. - Oburzył się.
- Ach tak? - Uniosła brwi. - Zawołaj go.
- Demon, do nogi.
Pies jednak ani myślał się ruszyć od brunetki, z zadowoleniem mrużąc swoje ślepia. Pieszczota bardzo mu się podobała, więc słuchanie poleceń właściciela zeszło na drugi plan. Błękitnooka zaś wyszczerzyła się w triumfalnym uśmiechu.
- Wybacz buntowniku, ale Demon wie, czego chce. A w tym momencie z pewnością nie ma ochoty słuchać twoich poleceń. - Zaśmiała się. - Niestety, ale musisz już wrócić do tego gbura. - Zwróciła się do czworonoga. - Ponieważ ja idę dalej. - Pogłaskała jeszcze zwierzaka po łbie i wyprostowała się. - Do jutra.
- Cześć. - Burknął w odpowiedzi brązowooki. - Od kiedy Ty się innych słuchasz, co? - Zwrócił się z wyrzutem w głosie do psa.
Razem z chichoczącą Cerise opuściłyśmy park i wkrótce potem stałyśmy już pod drzwiami do domu Melani, które zaraz się otworzyły. Stanęła w nich szatynka z włosami do ramion z okularami na nosie. To musiała być mama niebieskookiej.
- Dzień dobry. - Przywitałam się grzecznie. - Przyszłyśmy na urodziny Melani.
- Zapraszam. - Kobieta wpuściła nas do środka. - My zaraz wychodzimy, także będziecie miały dla siebie cały dom. Tylko żadnych chłopców.
- Naturalnie. - Uśmiechnęłam się.
Po ściągnięciu butów podreptałyśmy na górę do pokoju dziewczyny. Jak się okazało, byłyśmy ostatnie. Violetta, Iris, Rozalia i Klementyna już były. Sama solenizantka weszła zaraz za nami z szerokim uśmiechem na ustach.
- To co, przebieramy się w piżamy?
- Tak! - Odpowiedziałyśmy chórkiem.
Niecały kwadrans później, już w piżamach, wszystkie usiadłyśmy na ziemi tworząc owalne koło. Na środku stały miski z przekąskami, napoje i szklanki. Plotkowałyśmy trochę o różnych codziennych sprawach, aż naturalną koleją rzeczy zeszłyśmy na chłopców.
- Podoba wam się ktoś z naszego liceum? - Zapytała nas w końcu Melania.
- Mamy w szkole kilku przystojniaków, ale jak dotąd najbardziej spodobał mi się Dajan ze sportowego liceum. - Odpowiedziała moja przyjaciółka. - Czasami wpada do klubu koszykówki.
- A tobie Marcelle? - Niebieskie oczy gospodyni przeniosły się na mnie.
- Cóż, najprzyjemniej rozmawia mi się z Lysandrem. - Odparłam.
- Interesujące. - Stwierdziła Klementyna patrząc na nas z wrednym uśmieszkiem.

Statystyki spadają!

Witam.

          Powiem od razu w czym rzecz: zastanawiam się, czy powinnam zawiesić bloga. Dlaczego? Pod ostatnim rozdziałem nie ma żadnego komentarza, aktywność tj. liczba odwiedzin na blogu również znacząco spadła... Wpadło mi do głowy: skoro prawie nikt tego nie czyta, to po co mam się trudzić i poświęcać czas na dodawanie nowych rozdziałów? Jak już pisałam wcześniej, ja znam zakończenie i wcale nie muszę go publikować, zaś napisanie dwu, trzy zdaniowej opinii na temat mojego opowiadania nie jest jakimś niesamowitym wyczynem wymagającym nie wiadomo jak wielu pokładów energii. Nie mówię, że to zrobię, ale jak tak dalej pójdzie zawieszenie bloga będzie nieuniknione.

Sakurishi

sobota, 2 sierpnia 2014

Rozdział 11 "Przyjaciele z dzieciństwa"

Jeszcze tego samego dnia, na długiej przerwie przed ostatnią lekcją wpadłam na Nataniela. Wyglądał na przybitego. Cerise tylko krzywo się na niego spojrzała, potem pokręciła głową i wyszła z budynku zapewne pogadać z szkolnym buntownikiem. Ja podeszłam do głównego gospodarza, bo moje zbyt miękkie serce nie pozwoliło zignorować smutku blondyna.
- Co ukradło twój uśmiech, Natanielu? - Zapytałam.
- Ach, Marcelle. - Posłał mi zaskoczone spojrzenie. - Cóż, Amber nie daje mi spokoju. Kiedy jest w domu, staje się nieznośna. - Westchnął. - Daje mi ostro popalić.
- Rozumiem. - Zacisnęłam usta w wąską linię. - Przykro mi, że musisz to znosić. Niestety, nie wiem, jak mogłabym Ci pomóc.
- Nie przejmuj się tym. - Uśmiechnął się słabo. - Już się przyzwyczaiłem.
- Jestem z tobą duchem. Życzę wytrwałości. - Odparłam.
Pożegnałam się z chłopakiem i dosłownie chwilę później wpadłam na Melanię.
- Wybacz, zamyśliłam się.
- W porządku. Właśnie Cię szukałam. - Zawahała się. - Nasze relacje nie są zbyt przyjacielskie, ale chciałabym to naprawić. Jutro są moje urodziny. Może przyjdziecie z Cerise? - Wyciągnęła z torby dwa zaproszenia i mi podała.
- Ja chętnie się zjawię. - Uśmiechnęłam się delikatnie. - Zapytam też Cerise i dam Ci odpowiedź jutro, dobrze?
- Pewnie. - Odwzajemniła uśmiech. - To do zobaczenia.
Schowałam kremowe koperty do swojej torby i wyszłam ze szkoły na dziedziniec. Z ławki pomachała mi brunetka. Siedziała w towarzystwie czerwonowłosego i Lysandra. Ruszyłam w ich kierunku, jednak coś mnie tknęło. Odwróciłam głowę w stronę bramy i wytrzeszczyłam oczy ze zdumienia widząc stojącego tam bruneta.
- Victor! - Zawołałam.
Poczułam na sobie trzy zaskoczone spojrzenia. Błękitne tęczówki zaraz jednak pognały w stronę, gdzie spoglądałam. W moją stronę szedł właśnie posiadacz złotych, czy też raczej bursztynowych oczu, niezwykle pięknych i lśniących.
Cerise stanęła u mojego boku porzuciwszy towarzystwo Kastiela i białowłosego. Victor uśmiechał się czarująco. Choć widzieliśmy się przed naszą przeprowadzką, jakiś miesiąc temu, wydawało mi się, że bardzo się zmienił. Zawsze był poważny i opanowany, teraz jednak dołączył do tego ciężar odpowiedzialności, jaką niosło ze sobą jego pochodzenie.
- Witajcie, moje drogie panie. - Starał się ukryć uczucia szarpiące go za serce, obie jednak znałyśmy go zbyt długo, by mu się udało. - Wpadłem was odwiedzić. Dacie się gdzieś porwać?
- Co prawda nie popieram wagarów, ale tym razem zrobię wyjątek. - Rzekłam.
- Marcelle wagaruje! To trzeba zapisać! - Zaśmiała się brunetka, zaraz jednak poważniejąc. - Chodźmy do parku. Jest tam fajne miejsce, gdzie nikt nie zagląda.
Pomachała jeszcze chłopakom na pożegnanie i ruszyła w stronę bramy. Kątem oka dostrzegłam, jak obaj panowie uważnie się nam przyglądają. Opuściliśmy szkolny teren i już chwilę później zasiedliśmy na murku ukrytym za zasłoną z liści płaczącej wierzby. Wbiłam swoje spojrzenie w chłopaka zastanawiając się, jak ciężko może mu być.
- Już słyszałyśmy o twojej sytuacji. - Zaczęłam starannie dobierając słowa.
- Wasz ojciec jest na bieżąco, jak widać. - Zaśmiał się ponuro. - Tak, to prawda. Mój ojciec zaręczył mnie wbrew mojej woli. To bardzo mnie przybiło. - Westchnął. - Wiem, co nim kierowało, ale to wciąż boli. - Oparł łokcie na kolanach, palce splótł przed sobą i oparł o nie czoło. - Na dodatek niedługo mam przejąć firmę. A tak, żeby mnie dobić, wciąż nie dostałem żadnej wiadomości od Joycelyn. Nie wiem nawet, czy żyje. To wszystko po prostu mnie przytłacza.
Objęłam chłopaka ramieniem i przytuliłam się do jego boku. Błękitnooka zrobiła to samo. Znaliśmy się od małego i byliśmy ze sobą naprawdę blisko. Gdy cierpiało któreś z nas, ból odczuwała cała trójka. Wtedy też przypomniała mi się propozycja ojca.
- Victor. - Odezwałam się po kilku minutach ciszy. - Jest pewna... Opcja. - Moi towarzysze podnieśli na mnie swój wzrok. - Ojciec mi to uzmysłowił. Możesz... - Zawahałam się. - Możesz się tu przeprowadzić, tak jak my.
Osłupieli. Wpatrywali się we mnie, jak w przybysza z kosmosu.
- A co z ojcem Victora? Przecież jest ciężko chory. - Zapytała niepewnie Cerise.
- To, że jest chory, to jedno. - Odparłam. - Ale nie może zmuszać Victora do małżeństwa. A firmę może przecież prowadzić z Francji, w końcu to biznes na skalę światową. W ten sposób nie tylko uwolnisz się od niechcianego małżeństwa, ale też nie porzuci swoich obowiązków. A gdy przyjdzie czas znajdzie Joycelyn, z którą będzie mógł się związać.
Brunet wpatrywał się we mnie przez chwilę, potem jednak uśmiechnął się smutno.
- Nie mogę zrobić tego ojcu. To go zabije.
- On już i tak umiera, Victor. - Oznajmiłam dobitnie. - Nie możesz robić tego, czego od Ciebie oczekuje, jeśli ma to zaprzepaścić twoje szczęście. - Ponownie objęłam go ramieniem. - Nie każę Ci się z nim kłócić, ani też do niczego Cię nie zmuszę. Może po prostu do niego pojedź i powiedz, jak jest. Mimo, że wiem, jaki jest, to wciąż twój ojciec. Jeśli Ty z nim nie porozmawiasz, nikt tego za Ciebie nie zrobi.
- Tak, to niewątpliwie prawda. - Uśmiechnął się blado. - To wuj Ci to zaproponował, prawda? Oczywiście, że tak. Zapewne to również on Ci o tym powiedział.
- Nie zaprzeczę. - Odwzajemniłam uśmiech. - Pomimo tego, że nie jesteśmy ze sobą blisko, zależy mu na mnie i pragnie mojego szczęścia. Ciebie też kocha. Wiesz, że zawsze myślał o tobie jak o własnym synu. To samo tyczy się Cerise.
- Zatem niech tak będzie. - Wciął głęboki oddech. - Pojadę i porozmawiam z moim ojcem.
Zapadła cisza. Milczeliśmy przez kilka minut łącząc się w smutku z naszym przyjacielem. W końcu jednak się od siebie odkleiliśmy. Każde z nas miało łzy w oczach. Poważnie. Dwie licealistki oraz student siedzą pod płaczącą wierzbą i w zgodzie z nazwą drzewa płaczą.
- Koniec tego grobowego nastroju! - Rzekła poważnym tonem brunetka. - Idziemy teraz do nas. Pokażemy Ci, jak mieszkamy. Poznasz naszych współlokatorów. A potem idziemy na imprezę. I bez gadania! No, ruszajcie się!
- Tak jest, pani kapitan. - Odpowiedzieliśmy jednocześnie z Victorem i zaśmialiśmy się.
Błękitnooka wiedziała, jak poprawić nam nastrój niezależnie od tego, jak bardzo źle by nie było. Ona zawsze była, jest i będzie niesamowita. Naprawdę ją za to podziwiałam. Zgodnie z tym, co zarządziła moja przyjaciółka we trójkę ruszyliśmy w stronę naszego aktualnego miejsca zamieszkania. Na miejscu byliśmy trzy minuty później.
- Ładnie tu. - Obrzucił dom zaciekawionym spojrzeniem. - Ilu macie współlokatorów?
- Ośmiu razem z właścicielką. - Odpowiedziałam.
- Całkiem sporo.
- Nie stójcie tak. - Niecierpliwiła się Cerise. - Wejdźmy już, no!
Zgodnie z wolą brunetki chwilę później znaleźliśmy się w środku. Przedstawiłyśmy Victora właścicielce i poznałyśmy go z pozostałymi domownikami. Najwięcej śmiechu było z panią Gloire, która porównała naszego przyjaciela ze swoim zmarłym mężem, który za młodu służył w wojsku. Później posiedzieliśmy chwilę w naszym pokoju, zjedliśmy obiad ze wszystkimi, poszliśmy do biblioteki, gdzie zagrałam kilka utworów, a później w przyjaznej atmosferze wypiliśmy trochę ze studentami z pokoju piątego. Na koniec wróciliśmy do naszego pokoju i przygotowałyśmy dmuchany materac dla złotookiego, który pożyczyła nam właścicielka. Kiedy błękitnooka poszła wziąć prysznic usiadłam obok chłopaka na materacu.
- Mogę powiedzieć ojcu o twoich planach? Czy wolisz zachować swój przyjazd w tajemnicy? - Zapytałam. - Niezależnie od odpowiedzi uszanuję twoją decyzję. - Dodałam szybko.
- Możesz mu powiedzieć. - Odparł. - Mam już zarezerwowany bilet lotniczy do Anglii o jedenastej. Zjawię się u ojca na obiad. Może nawet lepiej, żeby wiedział o mojej wizycie.
- Dobrze. - Zamyśliłam się na moment. - Victor. Pamiętaj, że ja i Cerise Cię wspieramy. Nie ważne, co będzie się działo. A gdyby twój ojciec się nie ugiął... Nie wiem, do czego jesteśmy zdolne, ale możesz być pewien, że porwanie Cię wchodzi w grę. Mam nadzieję, że się to wiesz.
- Wiem. - Uśmiechnął się obejmując mnie przyjacielsko ramieniem. - Cieszę się, że was mam. - Westchnął. - Dzięki waszemu wsparciu odzyskałem wiarę w siebie. Dziękuję.
- Zawsze do usług.

piątek, 1 sierpnia 2014

Informacja

Witam wszystkich~!

          Krótko i na temat - dziś rozdziału nie będzie, bo zwyczajnie mam lenia.
          Dziękuję za uwagę.

Sakurishi