Witam wszystkie czytelniczki! Chciałabym was powiadomić, że wyjeżdżam na cały miesiąc na wakacje i w związku z tym nie wiem, kiedy pojawi się kolejny rozdział. Na pewno nie za szybko. Gdy jednak już będzie informacja pojawi się na moim funpage, do którego jest link z boku w "do czytelników". Jeśli ktoś chce być poinformowany osobiście proszę o wysłanie wiadomości na mój e-mail, bądź gg.
e-mail: sakurishi.cherry.chan@gmail.com
gg:
48598346
*
Lotnisko. Dzień
przed wigilią, godzina siedemnasta.
- Wyjeżdżam tylko
na święta. - Mimowolnie uśmiechnęłam się lekko. - A żegnacie
mnie, jakbym co najmniej jechała na swój własny ślub z zamiarem
zostania w Anglii na stałe.
W pierwszym
momencie byłam zdumiona ilością osób, jakie zjawiły się by mnie
pożegnać na krótko przed odprawą. Poza Cerise przyjechała Iris,
Violetta, Kim, nawet Melania. Z chłopców zjawił się Alexy, Armin,
Lysander i Kastiel, choć ten raczej ze względu na moją
przyjaciółkę, niż mnie. Mimo wszystko była to całkiem spora
grupka.
- Nawet tak nie
mów! - Oburzył się błękitnowłosy niemal się na mnie wieszając.
- Baw się dobrze, ale wróć do nas! Będziemy za Tobą tęsknić! -
Z osłupieniem zauważyłam, jak jego oczy się zaszkliły. -
Obiecujesz, że wrócisz? - Zapytał pociągając nosem.
Przyznam, że mnie
zatkało. Brunetka zaczęła się śmiać, a chwilę później
dołączyli do nich pozostali, zaś ja bezradnie rozłożyłam ręce.
Wyciągnęłam aksamitną chusteczkę z kieszeni z wyszytymi moimi
inicjałami, po czym otarłam chłopakowi łzy.
- Obiecuję, tylko
nie roń już łez. Zgoda? - Posłałam mu mój najlepszy z
uśmiechów, na jaki w tym momencie było mnie stać.
- Obiecałaś, więc
już nie możesz się wycofać. - Wyszczerzył wszystkie swoje ząbki.
Wypuścił mnie ze
swoich objęć i pozwolił, by pozostali rówierz mogli się ze mną
pożegnać. Dziewczyny tylko mnie wyściskały – najwyraźniej
udzielił im się nastrój błękitnowłosego sprzed chwili. Armin
powiedział, że mam wygrać walkę z bossem, cokolwiek miało to
znaczyć. Kastiel powiedział tylko, żebym za długo tam nie
siedziała, bo to on będzie musiał znosić humory Cerise, za co
dostał kuksańca w bok od błękitnookiej. Potem przyszła kolej na
Lysandra.
- Nie wiem dlaczego
nie chcesz lecieć do Anglii, ale mam nadzieję, że mimo wszystko
miło spędzisz święta. - Powiedział cicho, by te słowa dotarły
tylko do mnie. Choć nie musiał się wysilać, gdyż pozostali zbili
się w grupkę i zaczęli dyskutować na temat swoich planów. - Oraz
że wrócisz do nas po świętach, Marcelle.
Poczułam rozkoszny
dreszcz na plecach, gdy jego piękne, dwukolorowe oczy wpatrywały
się w moją twarz. Gdy uśmiechnął się subtelnie odgarniając mi
za ucho niesforny kosmyk liliowych włosów. Czułam, jak moje
policzki delikatnie się zaróżowiły.
- Dziękuję. -
Uśmiechnęłam się nieco zawstydzona. - Tobie również życzę
świąt spędzonych w przyjemnej atmosferze, Lysandrze.
Niestety, czas się
kończył. Białowłosy cofnął się kilka kroków ustępując
miejsca Cerise, która bez słów przytuliła się do mnie. Czułam
jej napięte mięśnie, widziałam smutek malujący się w jej oczach
i usta zaciśnięte w wąską linię.
- Uważaj na
siebie. Błagam. - Szepnęła z trudem hamując łzy.
- Będę. -
Uśmiechnęłam się łagodnie. - Nie myśl za dużo o mnie podczas
świąt, dobrze?
- Postaram się. -
Odwzajemniła uśmiech, choć nie było w nim tej energii, którą
dziewczyna tryskała na co dzień. - Do zobaczenia po świętach.
Pożegnałam się z
pozostałymi i przeszłam przez bramki na odprawę. Wszyscy mi
machali wykrzykując ostatnie pożegnania i życząc miłego lotu.
Odmachałam im i zniknęłam za zakrętem. Zgodnie ze wskazówkami
stewardessy udałam się w stronę odpowiedniego korytarza.
*
Spoglądałam za
przyjaciółką, dopóki nie zniknęła mi z pola widzenia. Potem
odwróciłam się w stronę wyjścia i razem z pozostałymi opuściłam
budynek. Dotarłam na parking z wyraźnym ociąganiem. Marcelle nie
brała ze sobą żadnej walizki, gdyż wiele rzeczy zostawiła w
Anglii, więc na lotnisko przyjechałyśmy razem na moim ścigaczu.
Spojrzałam się na maszynę wzdychając ciężko. Ledwo się
rozstałyśmy, a już mi jej brakowało.
- Jesteście
naprawdę zżyte. - Z zamyślenia wyrwał mnie głos Lysandra.
- Tak, to prawda. W
przeszłości było wiele sytuacji, które się do tego doprowadziły.
- Odpowiedziałam wyciągając z kieszeni kurtki kluczyki. - Jadę do
domu, chłopcy. Do zobaczenia.
Przerzuciłam nogę
przez siedzenie i nie czekając na odpowiedź odpaliłam silnik.
Ubrałam hebanowy kask na głowę i wyjechałam z betonowej
nawierzchni przed lotniskiem. Zerknęłam w lusterko i dostrzegłam
samolot wzbijający się w powietrze. Trzymaj się, Marcelle.
*
Stałam właśnie pośrodku salonu, w którym jeszcze dwa dni temu
odbywała się wigilia razem z bliźniakami i ich rodzicami. Ci
wyjechali do swoich rodziców na pozostały okres świąt, zaś Alexy
i Armin postanowili urządzić imprezę również dla znajomych.
Pomieszczenie wyglądało co najmniej na odmienione. Białe zasłony
zastąpiły krwistoczerwone kotary, kremowy obrus zamienił się z
granatowym, nawet ozdoby na choince były inne! Zafascynowana badałam
każdy skrawek pomieszczenia zauważając kolejne zmiany.
- I jak się podoba? - Zapytał Alexy pojawiając się znikąd.
- Niesamowite. - Odparłam. - Nie wiem, jakiej magi użyłeś, ale
musisz mnie kiedyś tego nauczyć. - Dodałam śmiejąc się cicho.
- Cieszę się, że Ci się podoba. - Uśmiechnął się szeroko.
Pogadaliśmy jeszcze moment, po czym chłopak oddalił się szybkim
krokiem, gdy zobaczył, że jego brat znika w kuchni. Jak twierdził,
Armin i kuchnia to katastroficzne połączenie. Wtedy też w
pomieszczeniu zjawili się Kastiel i Lysander. Ruszyłam w ich
kierunku.
- Och nie, tylko nie Ty. - Rzucił buntownik.
- Gdybyś się tak nie szczerzył, to może bym uwierzyła. -
Uśmiechnęłam się złośliwie. - Hej Lysander. Jak było u
rodziców?
- Zabawnie. - Odparł. - Cała uwaga skupiła się na Rozalii i Leo,
więc nie musiałem też za dużo się udzielać. A Tobie jak
podobała się wigilia z rodziną Alexego i Armina?
- Było świetnie. Mają super rodziców. - Zaśmiałam się. - Ale
nic nie pobije talentu Alexego do zmiany wystroju. Wierz lub nie, ale
jeszcze dwa dni temu prawie wszystko było tu w kolorach beżu i
bieli. Ze ścianami włącznie.
- Żartujesz. - Czerwonowłosy wytrzeszczył oczy.
- Właśnie rzecz w tym, że nie.
- Nieźle.
Potem impreza się rozkręciła. Śmialiśmy się, wygłupialiśmy,
jedliśmy i piliśmy. Nawet tańczyliśmy, choć to były raczej
parodie prawdziwego tańca. Zabawa powoli się kończyła, Alexy i
Armin ogarniali miejsce na materace, by każdy miał gdzie spać. Ja
tymczasem opierałam się o parapet i wyglądałam za okno obserwując
lśniące punkciki wysoko na atramentowym niebie.
- Ufoludki nie przylecą, jeśli na to liczysz. - Oznajmił Kastiel
opierając się o ścianę obok.
- A już myślałam. - Przewróciłam oczami.
- Nie martw się o nią. Chociaż nie znam Marcelle za dobrze, to
wydaje się być twardą osobą, która nie da sobie w kaszę
dmuchać.
- Ty... Mnie pocieszasz?
- Jak Ci się nie podoba, to mogę sobie pójść. - Burknął.
Wybuchnęłam niepohamowanym śmiechem. Kilka osób zerknęło w
naszym kierunku. To musiał być ciekawy widok – Kastiel z miną
obrażonego dziecka i ja zwijająca się ze śmiechu. Kiedy w końcu
się uspokoiłam i opanowałam drżące ciało zaczerpnęłam
powietrza w płuca.
- Dzięki. Trochę mi lepiej.
- Dobrze, że chociaż tobie. - Fuknął.
- Oj no, nie obrażaj się. - Trąciłam go w ramię. - Chodź,
pomożemy chłopakom.
- Poradzą sobie bez naszej pomocy. - Mruknął, jednak grzecznie
poszedł za mną.
- Niby taki bad boy, ale pociesza ludzi z dołkiem i pomaga innym. -
Zachichotałam.
- Spróbuj to komuś wypaplać, a już ja się postaram, by to były
ostatnie słowa, jakie powiesz. - Zagroził piorunując mnie swoim
spojrzeniem.
- Och, oczywiście, że nikomu nie powiem. To będzie moja karta
przetargowa.
- Ty mała...
Nie dokończył, bo wtedy Alexemu jeden z materacy wymsknął się z
rąk. W ostatnim momencie go złapałam, jednak impet spadającego
przedmiotu ze schodów zmusił mnie do cofnięcia się parę kroków.
A że Kastiel szedł dwa kroki za mną nieuniknionym było na niego
wpaść. Uniosłam głowę do góry i uśmiechnęłam się szeroko.
- Złap za drugi koniec.